26 czerwca 2018

Wielisławka - góra pełna historii czyli historia pewnej góry...





Był sobie wulkan. I jak każdy przyzwoity wulkan, wypluwał czasem lawę, dymił, hałasował i złościł się na różne sposoby...
Potem mu przeszło. Na zawsze. Było to... całkiem niedawno - niecałe 300 milionów lat temu czyli w okresie nazywanym przez geologów dolnym permem. Znajdująca się w wulkanicznym  kominie magma wystygła i taka już pozostała do dziś.

Wulkan stał się zwyczajną, spokojną górą. Przez miliony lat wędrowała ona razem z kontynentami i powoli dalej zmieniała swoje oblicze. Bezwzględne procesy erozyjne nadgryzały ją coraz bardziej. Aż w końcu z dawnego wulkanu zostało tylko wnętrze - najtwardsza zastygnięta magma wypełniająca dawny komin, samo wulkaniczne serce, można by rzec. Cała reszta zniknęła, zdmuchnięta wiatrem historii... przepraszam - wiatrem geologii. Ze sporego wulkanu ostała się dziś niewielka góra, trochę ponad 350 metrów nad poziom morza. Stoi sobie niedaleko Jeleniej Góry, jakieś dwa rzuty beretem.

Porosła sobie lasem i tylko wystające tu i ówdzie na szczycie skały, przypominające jakby gigantyczne kredki czy ołówki, sugerują, że w głębi może być coś... coś ciekawego.



Legendy głoszą, że na szczycie istniał prasłowiański ośrodek kultu czy też świątynia. Z tego co wiem (a nie muszę wszak wiedzieć wszystkiego), nie prowadzono tu wykopalisk, które by potwierdziły lub temu zaprzeczyły. Ale gdyby ktoś miał jakiekolwiek informacje na ten temat, to polecam się pamięci.

Natomiast już w IX wieku zbudowano tu gród. Ślady obwałowań widoczne są doskonale do dziś. Ale o mieszkańcach tego grodu również niewiele wiadomo. Kim byli, skąd przyszli i dokąd poszli?
W XIV wieku na pozostałościach grodziska powstał mały rycerski zameczek. I znowu nie wiadomo, kto i po co go zbudował. Nie zachowały się żadne ślady w historycznych dokumentach. Najprawdopodobniej nie był to żaden znaczny ród rycerski. 
Jedna z hipotez mówi o podupadłych rycerzach, którzy nie do końca zgodnie z rycerskimi tradycjami, trudnili się po prostu zbójowaniem czyli odbieraniem bogatym oraz biednym i dawaniem sobie.

Zamek zresztą nie przetrwał długo. Już w połowie XV wieku, w czasie wojen o Śląsk został bezpowrotnie zniszczony. 
Już prawie we współczesnych czasach na pozostałościach zamku wybudowano gospodę, przekształconą później w schronisko turystyczne. Dziś trudno w to uwierzyć ale okolica była kiedyś niezwykle popularna i zagospodarowana. Zgodnie z ówczesną modą oczywiście. Bo ja tam wolę dzisiejszą, bardziej zdziczałą formę. 
Szczyt Wielisławki był niemal niezalesiony i stanowił wspaniały punkt widokowy. Schronisko oferowało 20 miejsc noclegowych oraz restaurację, gdzie można było uzupełnić nadwątlone wspinaczką siły. Dookoła wytyczono alejki, postawiono ławki i stoliki, przy których spacerujący eleganccy goście mogli odpocząć.

Zachowały się archiwalne zdjęcia. Patrząc na nie, nie wierzyłem, że jest to to samo miejsce, które oglądałem teraz. 

Schronisko zostało opuszczone w 1945 roku. Gdy po II wojnie światowej te tereny przypadły Polsce, nikt nie wyraził nim zainteresowania. Obecnie pozostały niewielkie, ledwo widoczne kawałki ściany, schodów i porozrzucane, pojedyncze cegły. 
Ale to jeszcze nie koniec historii. W połowie XVI wieku pojawili się tu górnicy. Jak wiadomo, określenie górnik pochodzi stąd, że pierwotnie kopalnie powstawały w zboczach takich właśnie gór. Minerały wydobywano z ich wnętrza kopiąc korytarze, właśnie tak jak tu! Dopiero później nauczono się drążyć szyby w dół... 
Górnicy zaczęli wkopywać się we wnętrze góry i wydobywać rudy metali - między innymi srebro i złoto. Legendy głoszą, że cała góra pocięta była systemem sztolni i korytarzy.
Jeden z okolicznych mieszkańców opowiadał, że w dzieciństwie w latach czterdziestych bawił się z kolegami w tych korytarzach i przechodził przez całą górę w różne strony. Ba... nawet jeden z korytarzy miał prowadzący do góry szyb, przez który docierało do środka światło. Dziś z tych podziemi pozostało niewiele.

Zafascynowani tą historią postanowiliśmy na własnej skórze poczuć jak to jest znaleźć się we wnętrzu wulkanu. Wejścia do jednego z korytarzy, tego właśnie widocznego na zdjęciach, szukaliśmy kilka godzin. A właściwie szukał Krzyś, który ze zwinnością kozicy, biegał po stromym i śliskim po deszczu zboczu. 

Samo wejście było... hmm, pomyślcie sami. Macie przed sobą niewielki otwór w ziemi, przez który trzeba się przeczołgać. Diabelnie wąski i ukryty miedzy krzaczorami. Dalej co prawda widać w świetle latarki, że korytarz jest większy i powinno się móc normalnie chodzić. Ale jak to powiedziano w jednym filmie, odczuwałem pewien dyskomfort na myśl o wczołganiu się do nieznanego wnętrza góry. 

W środku czekał na nas przyjemny chłód, wilgoć i ze dwieście metrów korytarzy. Sama świadomość, że wędrujemy korytarzami kopalni sprzed kilkuset lat, dotykamy śladów kilofów anonimowych dziś i zapomnianych górników, rozpalała niesłychanie wyobraźnię.
W XIX wieku powstał tu kamieniołom i rozpoczęto eksploatację skał tworzących dawne wnętrze wulkanu. Po prawie 300 milionach lat, zakrzepnięta magma ujrzała światło dzienne. 
I odsłoniły się wtedy niezwykłe struktury. Stygnące skały utworzyły wielokątne słupy. Czerwonawe od zawartości związków żelaza i spękane w regularny sposób.
Z racji na wygląd nazwano to miejsce "Organami Wielisławskimi". Dziś, szczęśliwie nie ma tu już kamieniołomu. Odsłonięte unikalne skały są pod ochroną. Można je bezkarnie podziwiać i dotknąć własnymi rękami wnętrza wulkanu sprzed wielu milionów lat. 
Obok jest przygotowany niewielki parking, wiata ze stołami i kominkiem mogącym służyć do pieczenia rozmaitych łakoci. 
Wielisławka może skrywać jeszcze jedną tajemnicę. Pochodzącą już z całkiem niedawnych czasów. W jej sztolniach miano ukryć legendarne "Złoto Wrocławia " wywiezione z miasta tuż przed wejściem Armii Radzieckiej. Miało to być 7 ton rozmaitych kosztowności. Ślad po skarbie zaginął i do dziś nie znaleziono nic. Ani w Wielisławce, ani w innych potencjalnych miejscach. 
Może więc tajemnice góry nadal czekają na swojego odkrywcę?



Inne podobne opowieści można znaleźć w mojej książce "Symbole Polskiej Przyrody". Oczywiście w trochę skróconej wersji, inaczej książka miałaby 4 tomy i... cenę trudną do zaakceptowania. 












11 czerwca 2018

Gdzieś na łące...






Zmęczony położyłem się na łące. Wokół kwitły różowe firletki i żółte jaskry. Gdzieś blisko musiała rosnąć mięta, jej delikatny acz cierpki zapach owionął mnie wraz z jakimś podmuchem wiatru.
Zamknąłem oczy i musiałem przysnąć na chwilę czyli trzy momenty... bo kiedy je otworzyłem otaczały mnie... żyrafy!