04 sierpnia 2025

Pewnego razu nad Bugiem





Spędziłem kilka dni nad Bugiem. O świcie witały mnie mgły cicho w zwiewnych szatach tańczące nad wodą i słowiki drące swoje dzioby, jakby brały udział w konkursie na najgłośniejszy wokal. W sumie to chyba właśnie brały udział. Wieczorem żegnały ogniska, oświetlające migotliwym światłem moją piekącą się nad ogniem kolację oraz ciągnące się gdzieś zza drugiego brzegu pohukiwanie puszczyków. 

Niedaleko, między brzegiem rzeki a malowniczym bagnistym starorzeczem był kawałek suchszego lasu. Jakieś pozostałości wydmy sprzed tysięcy lat, czy też coś po czymś przyniesionym przez lodowce? Nie wiem. W każdym razie jakaś suchsza wyspa wśród bagien i starorzeczy, taka o średnicy najwyżej 200 kroków. 

No i postanowiłem sobie tam zajrzeć. Przez środek prowadziła trochę zarośnięta droga, czasem pewnie jeżdżą tędy wędkarze... 

I nagle w samym środku lasu dostrzegłem miedzy liśćmi coś... dziwnie regularny cień, raczej niemogący być dziełem przyrody. Jeszcze kilka kroków i cień przekształca się w... dom! Dom wśród bagien i niczego...  Ktoś tu mieszka? 

Zwalniam trochę i zastanawiam się co dalej, bo nie lubię w takich wypadkach naruszać czyjejś prywatności. Głupio tak nagle wylądować na czyimś podwórku.

 

Jeszcze kilka kroków i widzę, że droga przebiega obok i skręca gdzieś dalej w lesie. Jeszcze kilka kroków i dom wyłania się z krzaczorów ale... wygląda dziwne. Nie widzę okien?  Jeszcze kilka kroków... są ale zabite deskami. Z daleka, między liśćmi nie były widoczne. Zaciekawiony skręcam w stronę domu. Kiedyś był piękny drewniany, z pięterkiem jakby wieżyczką. Nie widziałem takich domów w innych częściach Polski, jedynie kilka w nieodległym miasteczku. Opuszczony jest od dawna, nawet bardzo dawna. Stoi chyba tylko tak z przyzwyczajenia, w dachu są dziury. Zaraz za wyrwanymi drzwiami widać przez dziury w zbutwiałej, rozpadającej podłodze piwnicę i równie kiepsko wyglądające legary.  

Przez chwilę przeżuwam myśli... nie, nie odważę się tu wejść, Wszystko wygląda jakby mogło w każdej chwili się załamać. Nie mam ochoty wylądować na dole wśród szczątków podłogi. Tylko na filmach bohater w takim wypadku wstaje, natychmiast znajduje całą drabinę albo boczne wyjście i chwilę potem nie ma nawet zwichrzonej czupryny czy brudnego ubrania. 
Zaglądam przez okno, z którego ktoś zerwał kawał dechy. Leży sobie obok cała spróchniała. Widać resztki kaflowego pieca, kafle komuś się przydały. Na podłodze leży kupa śmieci, resztki jakiś ubrań, potłuczone talarze. Czyjś szkolny zeszyt, pokryty niewprawnym jeszcze pismem. Na ścianie nadgryzione zębem czasu, twarze są prawie nie czytelne, widać tylko że ludzie się uśmiechają. 
Zastanawiam się, kto tu mieszkał, czy byli tu szczęśliwi, co się z nim stało? Jak wyglądało ich życie... Miejsce jest piękne, sam bym nie pogardził tak położonym domem. Dlaczego dom został opuszczony? Rodzice zmarli, dzieci wyjechały w poszukiwaniu lepszego życia? Nigdy się pewnie nie dowiem. 
Ileż ten dom potrafiłby opowiedzieć, gdyby umiał mówić. 
Wracam na drogę poruszony wielce i zastanawiam się co kiedyś pozostanie po mnie... 


 

17 lipca 2025

Urzeczony rzeką czyli nadwiślańskie paskowanie...






Tam wodne ptastwo ma swoje noclegi,
Przy rogozinie okrywa więc brzegi,
A przy sitowiu i przy gęstej trzcinie
Ni się przeminie.

Cyranek, łysek niezliczona tłuszcza
Coraz się nurkiem po płocicę puszcza;
Dłoniatonogie gąski każdą tonią
 Rybę ugonią.

I czapla, chocia nie stawia więcierzy,
Kiedy swą brodnią na brzegu rozszerzy,
Wyciągnie mnóstwo ryb do swojej kuchnie
 Aż niemi cuchnie.

Łakoma kaczka też nieprzyjacielem
Wielkim jest rybom z przestronym gardzielem,
Bo je więc smyka nie patrząc i smaku,
Jako do saku.




                                     Sebastian Fabian Klonowic 
                                   "Flis to jest spuszczanie statków Wisłą i inszemi rzekami do niej przypadającemi"





Jeden wieczór, może dwie godziny fotografowania. I praktycznie z jednego miejsca, zmieniałem tylko obiektywy, kierując je to w jedną, to w drugą stronę i przesuwając się najwyżej kilka kroków w prawo bądź w lewo. 
Po burzowym popołudniu chmury zaczęły szaleć, przepuszczając światło w najmniej oczekiwanych miejscach. Wspominałem już kiedyś, że fotografowanie składa się przede wszystkim z czekania i tak to właśnie wyglądało. Kwadrans siedzenia na brzegu a potem, kilka minut intensywnego fotografowania i żonglowania obiektywami... a potem znowu czas na siedzenie na brzegu i słuchanie głosów mew, rybitw czy gęsi.
I tak aż zrobiło się ciemno. 













08 lipca 2025

Porwali...

 



Była sobie skała. Za jakiś czas, za drobne setki milionów lat, miała się znaleźć w miejscu, gdzie dziś jest Polska.

Skała jak to skała, cierpliwa była, milion lat tu, parę milionów tam... trochę się pokruszyła, jakaś woda płynąca i falująca przemieliła te okruchy, potem znowu wiatr dołożył swoje. Mijał milion lat za milionem, dziesiątki milionów za dziesiątkami. Kontynenty sobie wędrowały a skała się kruszyła i kruszyła. Aż w końcu powstał piasek. I tak wiem, że piasek to też rodzaj skały, ropa naftowa zresztą też. 

Piasek sobie po prostu był. Niestety nie miał kto budować z niego zamków czy babek... no chyba że jakiś wyjątkowo sprytny dinozaur wpadłby na taki pomysł. Tylko, że ich łapki niekoniecznie się do tego nadawały.

A swoją drogą czy znacie książkę Marcina Ryszkiewicza "Mieszkańcy światów alternatywnych"? Autor rozważa co by było, gdyby dinozaury nie wyginęły. I nie, nie jest to science fiction czy jakaś baśniowość świata. Autor rozważa te zagadnienia z punktu widzenia nauk przyrodniczych. 

Nasz piasek znalazł się w końcu na dnie płytkiego morza, zupełnie niedawno, jakieś 80 milionów lat do tyłu. I całkiem sporo się go tam nagromadziło. Morze jak to morze, było i nie ma, choć trzeba było poczekać na to parę milionów lat, a piasek... piasek się posklejał i powstała sobie nowa jakość, nowa skała piaskowcem przez geologów zwana. 

Mijały kolejne miliony lat, Ziemia się dalej zmieniała, kontynenty (nie muszę dodawać, że wyglądające inaczej niż dzisiejsze?) przesuwały się ze swoim powolnym uporem, tam się zderzyły, tu coś wypiętrzyły. I gdzieś 30 milionów lat temu zaczęły w naszym rejonie powstawać wulkany. Wrząca magma torowała sobie drogę na zewnątrz, powstawały stożki, kratery... 

Aż tu nagle w swej ognistej drodze na powierzchnię, trafiła na pokłady naszego piaskowca. Nie był on dla niej wielką przeszkodą. Przeszła przez niego jak dzik przez kukurydzę ale... zabrała przy okazji drobne pamiątki. 

Widać je do dziś. Te niewielkie białe plamki to są właśnie kawałki piaskowca które dążąca na powierzchnię magma zabrała ze sobą. Można powiedzieć przyczepiły się do niej jak rzepy do dziczej sierści.  Takie właśnie wyrwane ze swojej pierwotnej lokalizacji kawałki skał, geolodzy nazywają porwakami albo ksenolitami - bo wszystko na świecie musi mieć przecież swoją mądrą nazwę.

Wulkan, przez który magma wypływała jakieś 20 czy 30 milionów lat temu, już nie istnieje. Rozpadł się... ze starości. Pozostało po nim trochę twardych skał, które kiedyś zastygły w jego kominie. Resztę pokonały czas i erozja. Skały te, razem z porwanymi przez nie porwakami, dziś leżą sobie na powierzchni ziemi, niedaleko zamku Lenno koło Wlenia, skądinąd jednego z najstarszych zamków w Polsce. Pierwsze murowane budowle powstały już w 1160 roku, zaś drewniany gródek był tu jeszcze wcześniej. 


Na zamku czy właściwie pod zamkiem możemy znaleźć jeszcze jedną geologiczną ciekawostkę. W kilku miejscach, między innymi pod wieżą, trafimy na skały o dziwnym okrągłym kształcie. Jest to lawa poduszkowa, która powstaje w wyniku podwodnej erupcji. Wypływająca magma, spotykająca się z zimną wodą zastyga właśnie w takie kształty. Świadczy to, że kiedyś nie tylko były tu wulkany ale też w innym "kiedyś" było to dno pradawnego morza czy oceanu. Zimna woda powoduje szybkie schładzanie zewnętrznej warstwy, tworzy się jakby bąbel, pod ciśnieniem napływającej lawy gdzieś pęka, tworzy się nowy bąbel i tak dalej... 
Jest unikat w Polce, bo lawy poduszkowe można spotkać zaledwie w kilku miejscach w naszym kraju ale ta koło Wlenia jest dla mnie najbardziej malownicza.   



W szeroko pojętej okolicy Wlenia można znaleźć więcej śladów po dawnych wulkanach. Jest Ostrzyca nazywana polską Fujijamą, Organy Wielisławskie, Małe Organy Myśliborskie i wiele innych. O Wielisławce napisałem kilka lat temu małą opowieść. Można ją znaleźć TU

I jeszcze na koniec, ruchy górotwórcze to nie jest coś, co było kiedyś i uczymy się o tym jedynie na lekcjach geografii. Ruchy górotwórcze cały czas trwają. Karkonosze dziś wypiętrzają się w tempie około 1,5 mm na rok! To znaczy, ze jeśli pojedziecie tam z rodzicami jako mały berbeć a potem wpadniecie na ten sam szczyt jako dorosły człowiek, może być on już wyższy o kilka centymetrów. 
Afryka właśnie pęka na pół. W 2005 na pustyni w Etiopii pojawiła się rysa. Ma ona dziś kilkadziesiąt kilometrów długości. Tempo tego pękania jest jak na zjawiska geologiczne bardzo szybkie, miejscami nawet 2,5 cm rocznie. Kiedyś powstanie tu nowe morze i nowy kontynent. W sumie niedługo, wystarczy poczekać kilka milionów lat... choć według niektórych geologicznych analiz może wystarczyć i jeden milion. 




16 czerwca 2025

Mój jest ten kawałek... 4

 


Wiosna, wiosna. Się dzieje tu i tam. I jak zwykle wiosną, trzeba dogadać się z sąsiadami. Bo wiecie, dobry sąsiad to skarb ale... trzeba swojego pilnować, wszak mój jest ten kawałek bajora, nie mówcie mi co mam robić...

Łyski to wielkie małe zadziory. Obserwowałem kiedyś jak ten niewielki w sumie ptak, odgonił łabędzia od swoich piskląt. Całą historię opisałem tu.

A dziś? Dziś wiosna nad jednym bajorem

Strasznie wyglądam kiedy straszę...

Tak tylko chciałem zwrócić uwagę, że podobnie wygląda strasząca kurka wodna, w sumie bliska łyski kuzynka. Widać to na drugim zdjęciu. 

Osz ty łysko jedna, nie rozumiesz co do ciebie pokazuję?... 

... więc wytłumaczę ci to dziobem!

JESZCZE CI MAŁO?!

szable w dłoń, dzioby na sztorc...

Doooo atakuuuu...!!!








04 maja 2025

Mój jest ten kawałek... 3

 


Wiosna, wiosna. Się dzieje tu i tam. I jak zwykle wiosną, trzeba dogadać się z sąsiadami. Bo wiecie, dobry sąsiad to skarb ale... ciężkie jest życie mandarynki.

Trzeba swojego pilnować. Mój jest ten kawałek bajora, nie mówcie mi co mam robić...

Tym bardziej, że jestem mały i nerwowy... 


No nie wytrzymam, znowu?
Gdzie mi tu wpływasz?
Nosz w kaczy kuper!

Wyrwać ci parę piórek?
Albo przytopić?

Spadaj, spadaj...




27 kwietnia 2025

Mój jest ten kawałek... 2

 


Wiosna, wiosna. Się dzieje tu i tam. I jak zwykle wiosną, trzeba dogadać się z sąsiadami. Bo wiecie, dobry sąsiad to skarb ale... trzeba swojego pilnować, mój jest ten kawałek bajora, nie mówcie mi co mam robić...


Ale zaraz, co to? Sąsiad jakoś dziwnie się zbliża?

Hej ty tam, spadaj, spadaj! 


Nosz kurka wodna... trzeba mu to wytłumaczyć dziobem w dziób!


A jednak się mnie boi...


Spadaj... znaczy fruwaj!





22 kwietnia 2025

Mój jest ten kawałek...

 

Wiosna, wiosna. Się dzieje tu i tam. I jak zwykle wiosną, trzeba dogadać się z sąsiadami. Bo wiecie, dobry sąsiad to skarb ale... trzeba swojego pilnować.

W wolnym tłumaczeniu śpiew sikory i większości ptaków oznacza: mój jest ten kawałek gałęzi, nie mówcie mi co mam robić albo...

...śpiewać wszak każdy może... ale  NIE NA MOJEJ GAŁĘZI !!!


Oj... konkurent z sąsiedniego drzewa...


Ej ty tam, żółty inaczej spadaj, nie śpiewa się na cudzej gałęzi... 



Olał mnie, nosz sikor jeden! Pozostają chyba tylko skrzydło i dzioboczyny...!


12 grudnia 2023

Egon, Robert i sto lat

 


Buszowałem sobie w czeluściach Internetu, klikając zupełnie bez celu, w nadziei, że trafię przypadkiem na coś ciekawego. Czasami mi się to zdarza. Klik za klikiem, jakieś losowe myśli i skojarzenia. Przeskok z muzeum do muzeum. I nagle...  

Egon Schiele... Port w Trieście, 1907 rok - zatrzymał mnie nagle i na dłużej!

Czytałem kiedyś o "duchowym moście" łączącym umysły rozmaitych twórców, o pokrewieństwie myśli, skojarzeń, powtarzalności emocji. 

Dlaczego o tym pisze?

Ano dlatego, że... 



...to zdjęcie zrobiłem w porcie w Rucianem w 2007 roku, czyli równo sto lat później niż namalował swój obraz mistrz Egon. Podróżowaliśmy wtedy po Mazurach starym pięknym Volvo 245. Krzyś miał rok i kawałek, to była jego pierwsza poważna wyprawa. I chyba mu się spodobało, bo do dziś chętnie podróżuje z nami.


Jakimi drogami biegły nasze myśli, że zwróciliśmy uwagę na analogiczne wzory na falach. 

Pierwszy raz spotkałem się z takim duchowym pomostem lata temu. Studiowałem chyba wtedy jeszcze. Pewnego wiosennego dnia siedziałem sobie w sam w terenowej stacji badawczej. Niewielki, jakby zagubiony domek przycupnął sobie na skraju sosnowego lasu. Od szosy odgrodzony był starym sadem. Wkoło żywego ducha... znaczy nie, były dwa psy, które teraz leniwie drzemały mi pod nogami, ruszając czasami uchem czy ogonem, by odpędzić natarczywe, pierwsze wiosenne muchy. Były śpiewające w lesie ptaki a znad nieodległych pól niosły się głosy skowronków. Ale najbliższych ludzkich sąsiadów miałem chyba ze trzy kilometry dalej.

Wyciągnąłem z plecaka "Ziemię, planetę ludzi" Antoine de Saint Exuperego, otworzyłem i... zapomniałem o świecie! Czytałem i było to jak jakieś mentalne uderzenie... nagle znalazłem w książce swoje własne myśli, które nieraz wirowały mi w głowie, ale nie potrafiłem ich ubrać w odpowiednie słowa. Ale cóż, nie jestem autorem "Małego Księcia".

Wsiąkłem tak, że przeczytałem wszystko jednym tchem, bez najmniejszej przerwy przez kilka godzin. Kiedy zaś skończyłem, odłożyłem książkę, wziąłem głęboki oddech... było to jak wynurzenie po długim nurkowaniu. 

Do tej pory nie wróciłem do niej, choć wiele razy miałem ją w rękach, kartkowałem nawet. Boję się, żeby nie zatrzeć tego pierwszego, niezwykłego wrażenia. Nie pamiętam, by jakaś inna książka tak na mnie jeszcze kiedyś podziałała, zrobiła tak niesamowite wrażenie. 

Później miałem tak wielokrotnie. Oglądam zdjęcia i nagle widzę niemal identyczne jak moje. I jestem pewien, że to był mój niezależny pomysł. 

Najciekawszą przygodę miałem kiedyś w jednym wydawnictwie. Przeglądam makietę książki by sprawdzić czy na pewno wszystkie moje zdjęcia są dobrze podpisane. I nagle widzę... motyl na kwiatku... ten też jest mój! 

- Ale do tego przyznaje się też pana kolega - zdziwiony mówi wydawca.

Szukamy więc oryginalnych diapozytywów. Były to jeszcze czasy, kiedy o fotografii cyfrowej prawie nikt nie słyszał. Prawie, bo były pierwsze takie aparaty i miały ogromną rozdzielczość kilkaset na kilkaset pikseli.

I znaleźliśmy te zdjęcia, wyglądały jakby ktoś je sklonował. Taki sam motyl na takiej samej roślinie, identycznie skadrowany. Po dłuższej chwili znaleźliśmy różnicę. Czułek jednego motyla był trochę bardziej w prawo. Ostatecznie okazało się, że to jednak nie moje zdjęcie... czułek na moim zdjęciu był bardziej w lewo.




30 listopada 2023

Był sobie świt...

 


Obudziło mnie szturchnięcie. Obróciłem się leniwie, jaśniejszy prostokąt okna był ledwie widoczny. Pora między wilkiem a psem jak kiedyś mawiano.

- Wyjrzyj, na wschodzie nie ma chmur. Może być ładny świt - słyszę.

Próbuję coś odpowiedzieć ale część mózgu odpowiedzialna za mowę jeszcze śpi. Przez kilka chwil próbuję przypomnieć sobie gdzie jestem, kim jestem i co ja tu właściwie robię. 

Podnoszę się i jak leżałem, zaspany i nieubrany wychodzę przed dom. Zimno budzi mnie błyskawicznie. Na wschodzie rzeczywiście coś się dzieje. Na górze kłębią się chmury a nad horyzontem jest pas prawie czystego nieba. To nieźle wróży, po wschodzie słońca niebo może być ładnie podświetlone. 

Wracam do domu i zakładam terenowe ciuchy, takie których nie szkoda, gdy wrócę cały mokry i ubłocony. A nie powiem... zdarzało się. 

Wskakuję do samochodu, sprawdzając w myślach "listę kontrolną": plecak ze sprzętem jest, statyw jest, długi obiektyw na wszelki wypadek jest, zapasowe baterie są... Koła cicho mlaszczą na mokrej trawie, potem łapią przyczepność. Wytaczam się z podwórka na drogę.


Po może dwudziestu minutach dojechałem w miejsce, które niedawno odkryłem. Niewielkie zakole Wisły gdzie od wczesnej jesieni do późnej wiosny słońce z jednej strony wschodzi nad wodą a z drugiej zachodzi też nad wodą. Skądinąd to też świetne miejsce na biwak i choć jest bardzo blisko domu, pewnie przyjadę tu kiedyś na nockę albo dwie... wieczorne ognisko w towarzystwie rodziny i poranne fotografowanie. Cóż więcej trzeba. 



Było jeszcze przed wschodem słońca. Rozstawiłem statyw i czekałem. Po kilkunastu minutach, tuż nad horyzontem, rozbłysło coś złotawo, rozświetliło ciemną do tej pory wodę. Zaczęła trzaskać migawka aparatu, zacząłem biegać wzdłuż brzegu szukając kolejnych punktów widzenia. I oczywiście wpadłem w jakieś błoto ukryte pod nadbrzeżnymi, mokrymi trawami. Po chwili byłem przemoczony do kolan. W butach chlupała sobie radośnie woda.


Nie minęło kilka minut, kiedy zaczęło się niezwykłe przedstawienie. Wschodzące słońce zabarwiło chmury ognistą czerwienią. Początkowo niewiele ale zaraz rozpoczęło się kolorowe szaleństwo. Feeria barw rozbłysła mi nad głową.


Niebo zmieniało się jak w kalejdoskopie. Nie nadążałem wprost ze zmianą obiektywów, przez chwilę przyłapałem się na myśli - dlaczego człowiek nie ma sześciu rąk i dwóch asystentów?


Chmury musiały być na kilku poziomach, bo część aż kłuła czerwienią w oczy a część pozostawała ciemna i mroczna. 
I wtedy jeszcze pod chmurami przeleciało ogromne stado gęsi, bardziej nawet tysiące niż setki. Świat rozbrzmiał ich chrapliwym gęgoleniem. Coś je chyba musiało spłoszyć: człowiek albo jakiś drapieżnik. Gęsi często nocują w okolicy na wiślanych łachach.


Na koniec otworzyło się w chmurach małe okienko i na chwilkę lub dwie, słońce rozjaśniło krajobraz i jesienne nadbrzeżne drzewa. A potem chmury zasłoniły całe niebo, czerwienie i żółcie powoli zaczęły zanikać.


Stałem jeszcze przez chwilę na brzegu ale Matka Natura postanowiła zamknąć ten świt jakąś wyrazistą klamrą... zaczęło padać. 

Schowałem się w samochodzie, jeszcze przez chwilę rozpamiętując to, co widziałem, potem wróciłem do domu. 




24 października 2023

Kamieniołom z Kazikiem w tle...


Dawno, dawno temu na nie tak odległym Roztoczu trafiliśmy na stary kamieniołom. Stary, bo już od lat nieużytkowany i przerobiony na turystyczną atrakcję. Zrobiono tam spory parking, postawiono tablice z rozmaitymi informacjami i ciekawostkami, ba nawet wybudowano wieżę widokową. Można się tam wspiąć i obejrzeć sobie wszystko z góry. Wieżę zresztą bardzo pasującą do okolicy, bo zrobioną z miejscowego kamienia i drewna.

Jak już tu dojechaliśmy, to postanowiliśmy po kamieniołomie pobuszować. Krzyś zabrał swój młotek geologiczny i powiedział, że idzie szukać dinozaurów.



Sporo turystów kręciło się po okolicy. Trafiłem nawet na jakiegoś ślubnego fotografa, niedoświadczonego raczej, bo na miejsce sesji wybrał okolice... najbliższe parkingowi. Po cichu podpowiedziałem mu, że w dalszej części kamieniołomu połamane kamienie są znacznie bardziej widowiskowe. 

Gdy już zaczynaliśmy myśleć o odjeździe, przyjechał wielki autokar. Chyba z jakiegoś sanatorium, bo wyczłapały z niego same starsze osoby. Część weszła na wieżę a część kręciła się po bliższej części kamieniołomu. Do tej dalszej i ładniejszej prawie nikomu nie chciało się iść.



Pomagałem jeszcze Krzysiowi szukać skamieniałości, malutkim kilofkiem stukaliśmy w kolejne kamienie.

I nagle usłyszałem nieodległą rozmowę. Dwie baby z autokaru... z pełną premedytacją piszę baby, bo ze względu na późniejsze wydarzenia, chyba pasuje to określenie.

- KAAAAAAZIK! - krzyczą i idą w stronę granicy kamieniołomu.

- Poczekajcie - to Kazik, ciszej trochę, jakby lekko zduszonym głosem i gdzieś zza krzaka.

- Kaaaaaaaazik! - baby idą dalej.

- No poczekajcie! - słychać konspiracyjny głośny szept Kazika.

- Kaaaaaaaazik! - baba numer jeden krzyczy na pełny głos.

- Poczekaj - coraz bardziej błagalny głos zza krzaków.

- Może robi kupę? - trochę ciszej mówi baba numer dwa.

- Kaaaaaaaazik! Załatwiasz się - pierwsza baba krzyczy pełnym głosem. Słychać ją w połowie kamieniołomu. 

Kazik coś tam mruczy zmieszanym głosem... 



 

- Wszyscy już są, jedziemy - ktoś krzyczy spod autokaru.

- Jeszcze Kazik, poszedł w krzaki - pierwsza baba na cały głos.

Kazik znowu coś mruczy, nie słychać co.

- Nie masz papieru? - znowu drze się pierwsza baba.

- To liściem! - ktoś rozbawiony krzyczy spod autokaru.

- Jakim liściem, a jak na liściu będzie kleszcz? - tym razem krzyczy druga baba.

Przez chwilę miałem ochotę powiedzieć.

- Nosz k... , dajcie się facetowi spokojnie załatwić.

Ale nie powiedziałem...
Może szkoda...

Tak jeszcze dla zobrazowania sytuacji, mimo całej turystycznej infrastruktury, nie było tam żadnej toalety, tojtojki czy nawet sławojki... 

Dinozaurów nie znaleźliśmy, jedynie kawałek jakiegoś amonita.


07 czerwca 2023

Gdzieś tam, kiedyś tam nad Pilicą...



Zdjęcia zrobiłem kilka lat temu w jednym ze moich ulubionych miejsc nad Pilicą. Odwiedzałem je niemal co roku, nieraz spędzałem kilka dni.

Teraz wszystko się zmieniło. W ostatnim roku niespodziewanie powstała w tym miejscu przystań i kajakowe miasteczko. Ja wiem, że też się przyda... będzie atrakcją dla wielu ludzi, ale trochę żal. W miejscu gdzie zrobiłem pierwsze zdjęcie, stoi teraz płot ogródka piwnego. Kawałek dalej baraczek z głośnikami... umpaumpuje czy bumcykcykuje jakaś pseudomuzyka. Wycięto krzaki i część drzew. Brzeg wyrównano i "ucywilizowano", zniknęły nadbrzeżne trawy, które tak pięknie przeglądały się w wodzie. No i zniknęły też rosnące obok jeżyny. Leśna bomba witaminowa. Owocowały tak, że najadaliśmy się rodziną do syta i nie było widać, że coś oberwaliśmy z krzaków.
Komu te jeżyny przeszkadzały? Rosły sobie trochę z boku, w miejscu gdzie ani kajaków na wodę nie spuszczano, ani stolików dla turystów nie było.

Przeminęło...

Cicha do tej pory okolica zmieniła się nie do poznania.