28 marca 2015

Misterium w Górze Kalwarii





W XIII wieku istniała tu niewielka rycerska wieś Góra. Trzeba było 400 lat by stała się miastem znanym na całą Polskę. Po zniszczeniu w czasie Potopu Szwedzkiego opracowano nowe założenia urbanistyczne oparte na założeniach kalwaryjskich przystosowanych do misteriów pasyjnych niezwykle popularnych w średniowieczu. Pielgrzymując doń można było uzyskać podobne odpusty jak przy wizycie w Ziemi Świętej. Niewykluczone, że w projektowaniu założeń mazowieckiej Kalwarii, miał swój udział jeden z najznamienitszych ówczesnych architektów - Tylman z Gameren -twórca między innymi Pałacu Branickich w Białymstoku czy Pałacu Krasińskich w Warszawie. Projekt oparty został na średniowiecznym planie Jerozolimy. Wykorzystując ukształtowanie terenu wybudowano stacje Drogi Krzyżowej. Zmieniono nazewnictwo na jerozolimskie - do dziś potok przepływający przez Górę Kalwarię nazywa się... Cedron. Na ulicach rozsypano ziemię przywiezioną z Ziemi Świętej. W drugiej połowie XVII wieku nadany został przywilej miejski i nazwa Nowa Jerozolima. I bardzo szybko misteria pasyjne zaczęły tu ściągać rzesze pielgrzymów nie tylko z Mazowsza.
Ostatnie Misterium Pasyjne wystawiono w Górze Kalwarii przed zaborami. Czas niewoli nie sprzyjał tradycji.

Dopiero w 2010 roku postanowiono powrócić do tej tradycji. Dzięki powstałemu Bractwu Misterium Męki Pańskiej co roku w Palmową Niedzielę możemy być świadkami jedynego Misterium Pasyjnego na Mazowszu, w którego tworzenie zaangażowane są setki okolicznych mieszkańców oraz... osiołek.

W tym roku Misterium Męki Pańskiej odbędzie się w Górze Kalwarii po raz szósty. W nieco zmienionej formie. Dokładniejsze informacje można znaleźć na stronie:

http://kalwaria-mazowsza.org/

ilustrowanej zresztą w części moimi zdjęciami pochodzącymi z 2014 roku.



Wjazd do Jerozolimy...

... jak tradycja każe - na osiołku. 

W inscenizacji biorą udział młodsi...

...i starsi.



Piłat z Pontu...

...umywa ręce

Barabasz - "jeszcze nie wierzy, że ocalał"



Jezus spotyka swą matkę


I dalej niesie swój krzyż na miejsce kaźni...


Jeden z łotrów ukrzyżowanych razem z Chrystusem










14 marca 2015

Śnieżycowatość bieszczadzka...





Czaiłem się wiele lat by je sfotografować. Ale ciągle były gdzieś daleko. O wiele za daleko od Doliny Środkowej Wisły. W końcu udało się... wiosną 2014 roku. Pogoda szczęśliwie miała dopisywać więc zapakowałem rozmaite sprzęty do życia niezbędne i piękną gwiaździstą nocą ruszyłem w drogę. Zajechałem do bieszczadzkich przyjaciół i pytam ich:

- Gdzie są śnieżyce?

A oni zdziwieni...

- No... wszędzie.

Jeśli tak, to pozostawało pokrążyć dokoła z aparatem. Kilka kolejnych poranków i wieczorów spędziłem przy śnieżycach usiłując znaleźć ten właściwy punkt widzenia.

I jedynie straciłem okazję do fotografowania niebieskich żab nad Biebrzą. Były dokładnie w tym samym czasie. Pierwszego dnia zmagania się ze śnieżycami dotarła do mnie wiadomość od Biebrzańskiej Wiedźmy (zainteresowani wiedzą o kogo chodzi):

- Dawaj! Są całe tysiące!
- Rany Julek. Jam w Bieszczadach!
- ups...

Nie dałem już rady... pozostałem przy śnieżycach. Przejechanie ponad 700 km i powrót w Bieszczady było ponad moje siły. A niebieskożabienie trwa krótko. Tydzień najwyżej...

Może w tym roku się uda.





















10 marca 2015

Trochę lansu...




Podobnież teraz takie czasy, że należy się przechwalać na prawo i lewo... I wcale nie jest ważne czy to, co mamy do pokazania zasługuje na uwagę czy nie. Dziś liczy się tylko, żeby o nas wiedziano i słyszano Wystarczy zresztą wziąć w ręce pierwszego z brzegu brukowca by się o tym przekonać.

Więc ja również się przechwalam... a co? Przynajmniej mam czym! Zresztą oceńcie sami...

Jak co roku na początku marca odbył się konkurs na Fotografa Roku Okręgu Mazowieckiego Związku Polskich Fotografów Przyrody.
I tym razem Szanowne Jury spojrzało przychylnym okiem na kilka moich prac...

Wszystkie nagrodzone zdjęcia można oglądać do 1.04.2015 w Muzeum Ziemi w Warszawie (Aleja Na Skarpie 20/26)














Ponieważ musiałem być w tym czasie w innym miejscu a nie potrafię się sklonować, reprezentował mnie godnie i dyplomy odbierał Młody... 















06 marca 2015

Szary mosteczek nie ugina się...




Gdzieś miedzy Łowiczem a Maurzycami jest sobie mały stalowy mostek... Stoi kilkadziesiąt metrów obok Wielkiej Drogi i Wielkiego Mostu. Wielki Most jest tak zbudowany i wkomponowany w Wielką Drogę, że można śmignąć ponad rzeczką Słudwią, nawet go nie zauważając. I mało kto pewnie zwraca uwagę na niewielki mostek tuż obok. Mostek, który obecnie prowadzi znikąd i donikąd. Dlaczego tu jest? Kiedyś pewnie był przeprawą przez rzeczkę. Dlaczego nikt nie rozebrał go na złom kiedy budowano Wielką Drogę i Wielki Most? Tyle żelastwa się marnuje... Warszawscy złomiarze dostaliby ślinotoku.
Ba...  na dodatek widać, że o ten mosteczek ktoś dba. Oczyści, pomaluje. Wszystko niemal pachnące świeżą farbą. Dlaczego?

Otóż ten niepozorny mosteczek jest pierwszym na świecie mostem... spawanym! Do tego czasu wszystkie tego typu konstrukcje były łączone nitami. Ci którzy widzieli Wieżę Eiffela z bliska wiedzą, że jest cała w "kropeczki". Spawanie zaś pozwoliło mocno ograniczyć wagę i zużycie materiału, wszak nawet do tak małego mostku potrzeba byłoby dodatkowych 14 ton nitów! Tak, tak... obecnie waży zaledwie 56 ton zaś pierwotny projekt opiewał na siedemdziesięciotonową nitowaną budowlę.

Na pomysł spawania zamiast nitowania wpadł nasz człowiek z Mazowsza  - profesor Politechniki Warszawskiej - inżynier Stefan Bryła. Wspólnie ze współpracownikami przeprojektował pierwotnie nitowaną konstrukcję i w 1929 roku powstał pionierski most. Bardzo szybko technika ta przyjęła się na całym świecie. Natomiast w Polsce... przez długie lata mostek był... jedyny. Służył dzielnie przez wiele lat. W 1977 roku w czasie remontu drogi zbudowano nowy, większy most zaś stary przesunięto i pozostawiano na pamiątkę.

PS. No i wygląda na to, że pożaru nie musi się obawiać wcale...