20 maja 2016

Wieczorem...




Dzień był... taki sobie. To znaczy słonecznie i ciepło ale... bezchmurnie. Światło jakieś nieciekawe, ostre i płaskie. Można najwyżej było siedzieć w cieniu pod lipą i czytać, popijając od czasu do czasu dobrą herbatę.

Dopiero pod wieczór pojawiły się chmury. Coraz większe i większe... Pół nieba zrobiło się czarne. Nagle zerwał się całkiem słuszny wiatr. Pobliska zdziczała wiśnia straciła sporo kwiatów. Przez chwilę płatki wirowały, jakby nagle śnieg zaczął tańczyć dookoła.

Załomotały grube krople deszczu. Zagrzmiało kilka razy. Potem wszystko ucichło. Okazało się później, że całkiem spora ulewa zawadziła nas jedynie końcem skrzydła.

I wtedy na niebie zaczęło się coś dziać. Kłębiące się chmury raz po raz odsłaniały słońce. Władowałem sprzęt do samochodu i ruszyłem nad Wisłę. Widząc kłębiące się chmury, żółcie, czerwienie i granaty przyśpieszałem coraz bardziej. Bałem się, że nie zdążę.

Zastanawiałem się co by było gdybym natknął się na jakiś patrol?

- Panie, biorę każdy mandat ale za pół godziny... teraz muszę zrobić parę zdjęć... Będę tędy wracał!

Dopadłem do Wisły w ostatniej chwili. Żałowałem, że nie ruszyłem choć kwadrans wcześniej. Ale cóż, człowiek jasnowidzem nie jest.

Wieczór był magiczny. Do obrazów proszę sobie dołożyć śpiewające dokoła słowiki, głosy mew, rybitw, sieweczek... a z daleka dobiegający żabi koncert. Robiłem zdjęcia a potem siedziałem na brzegu aż zrobiło się całkiem ciemno.











09 maja 2016

Gość się wprowadza





Siedzę sobie przy biurku i wpatrzony za okno udaję,że pracuję. Przed oknem mam wielką starą jabłoń. Prawie już nie rodzi owoców ale kwitnie co roku pięknie i daje schronienie wielu ptakom. W jej dziuplach mieszkają sikory i mazurki. Czasem wprowadzał się też szpak. Kiedyś gnieździł się na niej kos. A kukułka próbowała mu podrzucić... kukułcze jajo. Mogłem ją obserwować przez szybę z odległości może dwóch metrów. Albo i mniej. W każdym razie jak zakukała, to niemal szyby w oknie zadzwoniły. 

Więc siedzę sobie i udaje, że pracuję. a tu nagle coś mi za oknem furknęło i wylądowało niemal na wprost mojego nosa. Patrzę - mazurek - krewniak miastowego wróbla. Można go spotkać i w Warszawie. Ale ponieważ woli on nieco bardziej zielone okolice, wybiera dzielnice willowe czy parki. 

Na dodatek ptak trzymał w dziobie piórko. Ba, nawet nie piórko tylko cały kawał pióra! Było długości niemal połowy ptaka. Ewidentnie gdzieś chce się mi tu wprowadzić. Zacząłem go obserwować. 



On rozejrzał się ostrożnie.

Popatrzył w jedną stronę...

... i w drugą. 

Potem uznał, że jest bezpiecznie i wskoczył w maleńką dziupelkę, powstałą w miejscu ułamanej kilka lat wcześniej gałęzi.  


I tak się tylko zastanawiam. Gość się wprowadza do eleganckiego apartamentu. Na dodatek do jego powstania się nieco przyczyniłem. Celowo kiedyś nie zabezpieczyłem złamania, mając nadzieję na powstanie dobrej miejscówki dla jakiegoś ptaka. A tu ani dzień dobry, ani dziękuję? Jak żyć teraz, się pytam, jak żyć...