13 listopada 2025

Zapiski z drogi... motylek na krańcu świata



– Co to jest droga, panie Matoszko?

– Nie bądźmy dziećmi, panie, droga? Co to jest droga?… To zależy, czy się nią idzie, czy się na nią patrzy… dajmy na to z okna, zimo… a ktoś z daleka, dzyń – dzyń, nadjeżdża… sanno… nie wiadomo kto… do kogo skręci… czy pojedzie dalej… Pojechał!…Kto to?… Dokąd – skąd?…

                                                                                                                               Edward Redliński




Tym razem to Tosia z Krzysiem wybrali, gdzie dalej poprowadzi nas droga. Coś tam patrzyli na mapy, klikali, jeździli paluchami po tablecie...

I znaleźli...niewielki parking przy małym nieużywanym już kamieniołomie, z widokiem na góry. Podobno w pogodne dni można dostrzec nawet Tatry. A na dodatek gdzieś przy tym kamieniołomie leżą sobie skamieniałe pnie drzew sprzed około 66 milionów lat. Czyli mniej więcej z czasów kiedy po świecie dreptały sobie dinozaury, nieświadome jeszcze że za kilka chwil zacznie się wielkie wymieranie. 

Zatem ruszamy dalej. Zapada ciepły letni zmierzch. Wkrótce zjeżdżamy w jakieś boczne drogi, wąskie, kręte, prowadzące przez lasy. W światłach samochodu prawie nic nie widać. Jadę 20 kilometrów na godzinę i nie wiem czy za chwilę będzie ostro w prawo i w dół, czy ostro w lewo i w górę. Mam wrażenie, że kręcę się w kółko i nigdy nie wyjadę z tej plątaniny dróg. Świat staje się ograniczony do niewielkiego kręgu, oświetlonego przez samochodowe reflektory. Wszystko co dalej jakby nie istniało. Zastanawiam się czy w tej krętej ciemności nie wyjechałem już poza granice wszechświata. 

Pod koniec kieruje mnie Krzyś: 

- Jeszcze 100 metrów, 50... teraz!

Staję w miejscu i się rozglądam. Po lewej widać niewielką przerwę między drzewami i jasny spłachetek czegoś, co może robić za parking. Nieduży, najwyżej na 2-3 samochody. Skręcam, jest ciemno, ciasno i krzywo. Trochę manewruję i jakoś ustawiam samochód równiej. 

Po szaleńczej jeździe, krętymi drogami, niewiele szerszymi od samochodu, mam wrażenie, że jestem na końcu świata w środku niczego...  


Rankiem idziemy pobuszować po okolicy. Kamieniołom jest nieduży ale malowniczy. Ładnie widać skośnie biegnące warstwy skał. 



Krzyś buszując po okolicy znajduje te sławetne skamieniałe drzewa. Woła mnie i biegnę tam z aparatem. Podobno są to dęby... albo jakieś drzewa iglaste... albo w ogóle nie są to drzewa. Bo niektórzy badacze poddają drzewość tych kamieni w wątpliwość. Ale cóż, na tym właśnie polega nauka, na poddawaniu wszystkiego w wątpliwość.... i jeszcze raz w wątpliwość, i jeszcze raz...

Na nasze oczy wyglądało to coś jak pinie leżących drzew i było z kamienia. Podobno znaleziono je w czasie prac w pobliskim kamieniołomie i odciągnięto na bok, by nie przeszkadzały w pracy. 




No i oczywiście musiałem zrobić sobie zdjęcie na skamieniałym drzewie... 



Po południu Krzyś bierze mały młotek geologiczny i idzie jeszcze pobuszować po kamieniołomie. Ja sobie siedzę nad książką i oddaję się błogiemu lenistwu. I nagle słyszę:

- Tato... chodź szybko! I weź aparat z makro!
Hmmm, chłopak coś znalazł. Zapinam właściwy obiektyw idę w stronę kamieniołomu. 
Krzyś stoi przy kępie sadźca konopiastego. Wyciąga rękę.

- Widziałeś kiedyś takie motyle? Bo ja nie.

Patrzę i przeszukuję swoją pamięć, coś tam się lekko iskrzy w neuronach. 

- Chyba nie? - mówię lekko niepewnie.


Robię pierwszą serię zdjęć, wcale nie jest łatwo. Wiercą się te motyle jakby im ktoś sprężynki nakręcił. Nie chcą współpracować. A jest ich tu całkiem sporo. Na dużej kępie sadźca żeruje ich przynajmniej kilkanaście. Robię przerwę i szukam co to za dziwny, nieznany mi motyl. 

Wujek Gugl jest tu pomocą. Mija kilka minut i już wiem. To krasopani hera. Hmm... ładnie się nazywa ale... nie tylko nie widziałem tego motyla ale i nazwa chyba nie obiła mi się o uszy. Czytam więc dalej...
O kurczę niedopieczone! To skrajnie rzadki motyl. Można go spotkać jedynie w Pieninach i niewielu stanowiskach na Podkarpaciu!



Złapałem aparat i pobiegłem fotografować dalej. Nie wiadomo, kiedy trafi się kolejna okazja, by zrobić zdjęcia krasopani? Pracowałem aż do momentu, gdy zarośla znalazły się w całkowitym cieniu. 

Chwilę potem ruszyliśmy w dalszą drogę.

W domu, po pierwszej selekcji do kosza poszła połowa zrobionych zdjęć. Tu coś było nieostre, tam poruszone. Małe wiercipięty nie chciały ułatwić fotografowania. 



Później zacząłem czytać więcej o krasopani herze i wygląda, że znaleźliśmy nowe, nieznane wcześniej stanowisko. Trzeba będzie to gdzieś zgłosić. Pewnie jakiś entomologów ta informacja zainteresuje. 










 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz