16 kwietnia 2017

Bardzo Palmowa Niedziela




W Palmową Niedzielę postanowiliśmy wybrać się na... Kurpie. Do Łysych - wsi położonej na północnym skraju mazowieckiego województwa. Dlaczego akurat tam? Miejscowość od lat słynie z konkursów na najpiękniejsza palmę wielkanocną. A palmy są tu wyjątkowe, potrafią mieć kilka metrów wysokości i ważyć po dobrych kilka kilogramów. Żeby przejść z nimi przez drzwi kościoła, trzeba je pochylić i nieść w kilka osób.

Podobne można spotkać w Polsce zaledwie w kilku miejscach. Między innymi w Lipnicy Murowanej niedaleko Krakowa.

To nie była nasza pierwsza wizyta w Łysych. Byliśmy tu kilkukrotnie na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. Ostatni raz odwiedziliśmy Łyse osiem lat temu.
Byłem ciekaw co się przez te lata zmieniło.

Wyjechaliśmy o świtaniu. W końcu przed nami prawie cztery godziny drogi. Dzień zaczął się pięknie. Delikatne słońce przeświecało przez poranne mgły. Niestety, już za granicami Warszawy zachmurzyło się i zaczął siąpić drobny deszczyk.
I tak już było po końca. Łyse przywitało nas szarówką i siąpiącym co pewien czas deszczykiem.

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to wielkie tłumy ludzi. Chodzących we wszystkie możliwe strony. Z palmami, balonami, plastikowymi karabinami, cukrową watą, piwem w plastikowych kubkach i tysiącami innych rzeczy...

Po drugie było znacznie więcej straganów. Między straganami przewijało się mnóstwo ludzi. Trudno było przejść czy cokolwiek spokojnie obejrzeć. Tylko... niestety były to inne stragany niż kiedyś. Zamiast ludowych twórców było... jedzenie. Tony jedzenia! Swojskie kiełbasy, swojskie pieczywo, swojski bimberek, swojskie nalewki, swojskie wypieki, swojski bigos, kaszaneczka, kiszone ogórki, specjalne myjki do okien, nożyki do warzyw... uff!
Ja wiem. Straganowy rynek odpowiada na potrzeby gości. Ale wiele się nachodziliśmy, by znaleźć kilka straganów ludowych twórców. Kiedyś można było kupić pisanki rozmaite, koszyczki, ręcznie robione serwetki, rzeźby małe i duże, ręcznej roboty drewniane łyżki, krajki, serwetki, wyszywane obrusy. Dziś jakoś smutno nam się zrobiło, bo było tego rodzimego folkloru bardzo niewiele. Cóż, świat się zmienia. Czy tego chcemy czy nie...

Na plus należy dodać, że pojawiła się scena na której prezentowały się okoliczne ludowe zespoły.
Oraz to, że nie zauważyłem wplecionych w palmy chronionych widłaków, jak bywało wcześniej wielokrotnie. Ale palm było mniej i były mniejsze niż kiedyś. Z ciekawości po powrocie do domu obejrzałem archiwalne zdjęcia.



Tradycja wicia wielkich palm jest w okolicy bardzo stara. Jeszce w okresie międzywojennym można było je oglądać w wielu okolicznych gminach: Kadzidle, Myszyńcu, Zalasie, Baranowie czy Lipnikach.

Po II wojnie światowej zwyczaj powoli zaczął zanikać. W końcu przetrwał tylko w parafii w Łysych i Lipnikach. Wtedy w latach sześćdziesiątych postanowiono organizować konkursy na najładniejszą palmę. Z roku na rok cieszyły się one coraz to większym zainteresowaniem. Dziś zjeżdżają tu goście niemal z całej Polski. 


Zdjęcia robili wszyscy. Nie zwracając uwagi na innych. Z taką sytuacją spotkałem się wielokrotnie. Podnoszę aparat do oka, kadruję a tu nagle widzę w obiektywie telefon. Jedynie kilku zawodowych fotografów zachowywało się inaczej. Starali się jak najmniej sobie przeszkadzać. Przesuwali się bądź kucali, by umożliwić zrobienie zdjęcia koledze. I nikt nie wchodził niespodzianie komuś przed obiektyw. 

Wielkanocne palmy i zupełnie niewielkanocna Myszka Miki. Ja wiem, że tuż obok kościoła jest masa straganów z dobrem wszelakim - biznes to biznes. Ale taki widok zawsze wywołuje we mnie pewien dysonans. 


W oczekiwaniu na procesję 
Doczekałem się... Zostałem poświęcony - ja i mój aparat.

Ludzi było tyle, że procesja wręcz musiała torować sobie drogę.



Po procesji - część rozrywkowa. Służby porządkowe próbowały grajka przegnać ale wobec jego humoru oraz celnych i nieco kąśliwych komentarzy, były trochę bezradne i po paru próbach, dały spokój. 









A oto relacja Krzysia i Misia Detektywa:

Miś Detektyw      Kliknij tu








2 komentarze:

  1. Dobrze, że nie zanikają tradycje. Fotografowanie podobnych atrakcji zawsze przysparza kłopotów.

    OdpowiedzUsuń