22 kwietnia 2019

Ciężkie życie kaczuchy




Pojechałem z Krzysiem do Puszczy Kozienickiej. W sumie to mamy blisko, ze dwa, może trzy rzuty beretem, zaraz za Wisłą.

Puszcza Kozienicka, nazywana kiedyś Jedleńską - od miejscowości Jedlnia i... rosnących dookoła jodeł, leżała na starym szlaku biegnącym z Krakowa do Wilna i zwanym Litewskim Gościńcem albo Królewską Drogą. Władysław Jagiełło zimy często spędzał na Litwie, więc nieraz tędy podróżował. Upodobał sobie tę okolicę, w dokumentach zachowały się informacje, iż gościł tu aż 23 razy. Wybudowano wtedy dworki, jeden w Jedlni drugi w Kozienicach. Dziś już niestety nie ma po nich śladu. To właśnie tu w Kozienicach, 1 stycznia 1467 roku urodził się mały Zygmuś, późniejszy Zygmunt I Stary - jeden z najdłużej panujących władców Polski. Dalekim potomkiem tego kozienickiego dworku jest, wybudowany przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, pałac.

A lasy były tu wtedy słuszne, ciągnęły się kilometrami od Wisły aż po Radom. Polowano w nich na żubry, niedźwiedzie a nawet tury. Dziś po prastarej puszczy zostały niewielkie okrawki, choć i tak robią wrażenie. Jak musiała wyglądać kiedyś?

Tu właśnie powstawał słynny most pontonowy, po którym wojska Jagiełły przeprawiły się pod Czerwińskiem przez Wisłę i zaskoczyły całkowicie Krzyżaków. Nie mamy o tym moście dokładniejszych informacji. O dziwo, zachowało się imię głównego wykonawcy - był nim mistrz ciesielski Jarosław. Ale poza imieniem, nic już więcej o nim nie wiadomo. Nie wiemy też dokładnie, jak ów most wyglądał, nie znamy szczegółów konstrukcji. Wiemy, że pod koniec czerwca spławiono jego elementy z Puszczy Kozienickiej i zmontowano na miejscu zaledwie w pół dnia. Musiał być jakoś sprytnie pomyślany. Po przeprawie most rozebrano i spławiono dalej do Płocka. Wykorzystano go jeszcze raz we wrześniu 1410 roku, gdy królewska armia wracała z Prus. Co potem się stało z elementami mostu? O tym historia już milczy.

Wędrowaliśmy więc wzdłuż Zagożdżonki, niewielkiej rzeczki malowniczo meandrującej przez lasy. I za jednym zakolem spotkaliśmy parę krzyżówek. O dziwo, prawie się nas nie bały. Usiedliśmy na brzegu a one pływały sobie dookoła, jak byśmy byli w miejskim parku. Zazwyczaj w takich dzikich miejscach kaczki boją się znacznie bardziej. A te nie. Czasami przepływały zaledwie o kilka metrów od nas.

Wyciągnęliśmy aparaty, zaczęliśmy je obserwować i fotografować. Po trzech chwilach lub dziewięciu momentach (powszechnie wiadomo, że chwila trwa trzy momenty), zauważyliśmy coś ciekawego. Jak wiosna w przyrodzie wpływała na zachowanie kaczek?

Kaczka spokojnie sobie żerowała praktycznie przez cały czas, kaczor zaś prawie nic nie jadł. Pływał dookoła z wyprężoną szyją, nerwowo wypatrując potencjalnych konkurentów. Wyglądało to nawet zabawnie, taki wystawiony na pełną wysokość peryskop, obracający się nieustannie to w prawo, to w lewo. Co jakiś czas z wielką prędkością puszczał się pod przeciwny brzeg i z uwagą zaglądał we wszystkie zakamarki. Za kępy nadbrzeżnych traw, zwalone drzewa... za kolejny zakręt rzeczki. Albo płynął wzdłuż brzegu to w jedną, to w drugą stronę. Potem wracał do kaczki i sprawdzał czy wszystko w porządku. Jeżeli ona w tym czasie odpłynęła kilka metrów dalej, chłopak wpadał prawie w panikę.

Tak więc tak... 



Zagożdżonka wije się malowniczo przez Puszczę Kozienicką.

  - Ona sobie spokojnie je, podczas gdy ja muszę czuwać! Rozglądać się we wszystkie strony. Pilnować, pilnować, pilnować... !

- O nie! Tam ktoś jest, na pewno tam ktoś jest... Tam przy drugim brzegu na pewno ktoś się czai... Wszyscy czyhają ma moją... kaczkę... !

- Ufff... na szczęście pusto... Ale muszę dokładnie sprawdzić, bo na pewno kogoś widziałem! Zajrzę za każdą kępę traw!

- Nie! Już muszę wracać... galopem, galopem  (czy można galopować po wodzie?), bo jeszcze ktoś podpłynie z drugiej strony.

- Uff!! Zdążyłem! Nie ma jej?? Nie... Gdzie...??  Aaaa... tu się ukryła w tych trawach przy brzegu!

- Co za czasy, ona cały czas je i je, a ja muszę stać na straży!

- Ale jestem głodny, teraz chyba mogę coś i ja zjeść... Wszędzie dookoła pusto. 

- Ale nie, nie mogę. O nie. Znowu gdzieś zniknęła? Wejdę na brzeg, będzie lepiej widać!

- Oooo.. też tu jest. Stoi bezpiecznie. Nikt się nią nie zainteresował. Na szczęście...  Życie nie jest łatwe!

Tymczasem nad puszczą zapadał już wieczór. Wyzłocił refleksy na wodzie...

... i nadbrzeżne drzewa. Wracaliśmy do domu już w ciemnościach. Kaczki... też gdzieś pływały w ciemnościach. 





2 komentarze:

  1. Kaczuchy bardzo często bywają przyjazne i szukają z nami kontaktu. Co weekend wraz ze znajomymi wybieramy się na kajaki Podlasie naszym zdaniem jest do tego najlepszym miejsem i tamtejsze kaczki są bardzo przyjaźnie nastawione.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W miejscach gdzie jest dużo ludzi i nie czynią kaczkom krzywdy jest właśnie tak. W warszawskich parkach ludzi niemal depczą po kaczkach. Kiedyś nad Krutynią kaczki prawie ocierały się mi o kajak. Ale z drugiej strony u mnie nad Wisłą wystarczy się pokazać na brzegu a kaczki będące bliżej niż 100 metrów zrywają się natychmiast. Natomiast te opisane, były przyjazne. Mimo, że dalej od ludzi. Z drugiej strony około kilometr od tego miejsca jest ścieżka przyrodnicza i czasem sporo ludzi... może też się przyzwyczaiły?
      pozdrowienia z Mazowsza

      Usuń