Od czasu gdy w swych szczenięcych latach kupiłem "Szatę Roślinną Polski" Szafera, kotewka miała dla mnie jakiś magiczny charakter. Na okładce jednego z tomów było właśnie jej zdjęcie. Wyglądała inaczej niż wszystkie ówczesne znane mi rośliny... Potocznie nazywano ją orzechem albo kasztanem wodnym.
I trzeba było ponad dwudziestu lat by spotkać się z nią oko w oko. Słyszałem tylko, że jest coraz rzadsza, że ginie, że jest wpisana do "Czerwonej Księgi"... Obecnie występuje podobno zaledwie na około 40 stanowiskach w Polsce. A kiedyś... kiedyś jej młode owoce były używane do karmienia zwierząt gospodarskich, dojrzałe mielono na mąkę. Ba... ze względu na kolczastość używano ich jako prototypu... drutu kolczastego. Rozsypywano dla ochrony wokół zabudowań. A że buty bywały niegdyś rzadkością, to gdy ktoś w niecnych zamiarach chciał nocą podejść, miał twardy orzech do... zdeptania.
Wiedziałem, że w okolicach Sandomierza można tę roślinę spotkać. Jadąc zastanawiałem się czy uda się ją odnaleźć i sfotografować. I zupełnie nie byłem przygotowany na to co zobaczyłem. Całe starorzecze zrośnięte kotewką. Tylko najgłębsze miejsca były od niej wolne. I do tego... kotewka pływająca w stosach śmieci pozostawionych przez wędkarzy i turystów. Jakieś stare foliowe siatki, puszki po piwie, pudełka po zanętach w ogromnych ilościach, plastikowe butelki... nawet kilka wiaderek po farbie!
Niemal cały dostępny brzeg był wydeptany jak klepisko w staraj stodole.
I przypomniał się mi wtedy cytat z "Seksmisji:":
"nasi tu byli". Tylko tym razem zabrzmiał w moich uszach jakoś smutno.
Kiedy już odjechałem, uzmysłowiłem sobie, że sfotografowałem same rośliny - bez śmieci. A powinienem i ten aspekt życia uwzględnić. A potem pojawiła się jeszcze smutniejsza refleksja. Przyjadę za rok i na pewno nic się nie zmieni. Nasi też tam będą...