15 lipca 2011

Errare ranarum est...


Coś ostatnio wyciągam z szuflady zdjęcia żab rozmaitych. Teraz rodzynek. Ogarnięte godowym amokiem płazy rzucają się niemal na wszystko co się rusza.  Jeden z moich przyjaciół widział żabę zalecającą się do kołyszącej na falach butelki. Kiedy trafi się na samca swojego gatunku to wydaje on krótkie oburzone rechnięcie i sprawa się kończy. Niestety samiec ropuchy na górze  nie zrozumiał języka samca żaby ...  cóż, nie dość ze samiec z samcem to jeszcze innego gatunku. 
Ciekawe co na to ci, którzy powołują ciągle się na prawa naturalne, to wszak sama natura w czystej postaci.



Peryskopiki kumate...

... czyli po prostu kumaki! Nazywają się się tak, bo w przeciwieństwie do innych żab, które rechoczą, gruchają, trrrkają, mruczą te... kumkają. Nie jest to co prawda takie kumkanie jak z bajkach tylko tylko głębokie  przeciągłe i powolne "Kuuuuuummmmm". Głos znany niemal każdemu  bo jak  niedawno napisał Adam Wajrak niemal w każdym polskim filmie występuje jako "odgłos natury".  Tylko nie jest kojarzony z maleńką żabką. Tym bardziej , ze głos jest donośny. W wieczornym, wilgotnym powietrzu może się nieść ponad kilometr! Aż trudno uwierzyć, że wydaja go mała ledwie kilkucentymetrowa żabka. 
Coś dziwnego jest w kumaczym ubarwieniu. Zlewa się z tłem, tak że stojąc metr od niego czasem trudno go dostrzec. Dopiero gdy się poruszy można go zlokalizować.  A gdy go fotografowałem, miałem problemy z ustawieniem ostrości. Wszystko było nie dość, że maleńkie to jeszcze jakieś takie niewyraźne, rozmywające się. Dosłownie nie widziałem czy ostrość jest na nosie, oku czy uchu! Po pół godzinie bolały mnie oczy i czułem się jakbym spędził z aparatem przy oku co najmniej kilka godzin. 
W ramach kolejnych ciekawostek: kumaki mają trójkątną źrenicę!













11 lipca 2011

Nadwiślański Dziś-świt...




-




Peryskopiki gruczołowate...


...czyli ropuchy. Tu akurat ropuchy szare. Przez lata miałem zaprzyjaźnioną ropuchę mieszkającą u mnie pod schodami. Co wieczór łowiła owady w świetle lampy. Oswoiła się do tego stopnia, że nie zwracała uwagi na biegające po schodach psy i koty czy przechodzących ludzi. Trzeba było uważać by jej nie nadepnąć bo liczyć na to, że się chociaż odrobinę przesunie można było długo i zawzięcie.
I jeszcze ciekawostka: tęczówka w oku ropuch jest pozioma!

Szef wszystkich szefów...

...i małolat na posyłki.




Rosochatki...


"Ja pójdę i położę się, położę
wśród wierzb,
a wtedy może napiszę wiersz".

Wł. Broniewski




Stały się symbolem polskiego krajobrazu... dziś coraz częściej zaniedbywane, wycinane, niszczone. Czasem boję się wręcz pojechać w miejsce gdzie kilka lat temu je widziałem  i fotografowałem. Nie wiem co teraz zastanę. Zbyt często wywołuje to jedynie smutek nad utraconym krajobrazem...






10 lipca 2011

Zaklinacz koni...



No dobra, kto idzie ze mną na spacer?

Może ty?

No co mi mały powiesz?

Uważaj bo mam łaskotki...

A ty lubisz drapanie po nosku?

Powiem ci coś w sekrecie...

... na pewno tam pod lasem  jest dużo lepsza trawa!

Dobra... to idziemy, szkoda czasu na gadanie.

Starczy tej trawy...

... owsa przyniosłem!


Majowy Poranek...

4 maja 2011. Wiosna w pełni. Drzewa już z całkiem rozwiniętymi liśćmi, na łąkach trawy do pół łydki. Kaczeńce prawie przekwitły. Po zawilcach  w lasach już niemal ani śladu.
Obudziłem się jakoś o świcie i postanowiłem wyskoczyć na pobliską kaczeńcową łąkę. Może znajdę jeszcze ładne kwiaty. Jak słońce wzejdzie wyżej będzie zbyt ostre na ich fotografowanie.
Wyjrzałem za okno i w pierwszej chwili nie zrozumiałem co zobaczyłem... wszytko było zasypane śniegiem. Podwórko, dachy, płot... Złapałem aparat i wybiegłem z domu...






Kaczeńcowa łąka... jedynie tam gdzie stała woda nie było biało.
Kaczeńce były zbyt delikatne i śnieg przygniótł je do ziemi  




Wystając spod śniegu kłosy zarodnionośne skrzypu...
... widziałem coś takiego po raz pierwszy w życiu. I wcale bym się nie zdziwił  gdyby nie po raz ostatni.
Mniszki lekarskie miały jakby y lekka ogłupiałe miny...



Śnieg rozpuszczał się bardzo szybko, już o ósmej nie było po nim ani śladu...

05 lipca 2011

Nadwiślańskie łachy - a na nich ostrygojady...



Ciągle zapominam jakie są u nas rzadkie. Spotykam się z nimi ciągle. Kiedyś na jednej z wysp znalazłem dwa gniazda w odległości zaledwie kilku metrów. Żartowałem, że to największa kolonia ostrygojadów w Polsce.
Kiedy jeszcze pracowałem przy badaniach ptaków przyjechał do pomocy jakiś zapalony ptasiarz. Siedzimy i obrączkujemy pisklęta mew pospolitych, kiedy obok przeleciał i zagwizdał ostrygojad. Gość się poderwał jak  oparzony... łapie lornetkę:
- Ty... co to było??
- A to... macham ręką, nie odwracając się nawet - Ostrygojad.
- Jak to, lecimy.. ty wiesz jakie to jest rzadkie!!!!!!!!!!!!!
- No tak ale wiesz... tam jest jedno gniazdo, kilometr pod prąd drugie a po jakiś trzech kilometrach kolejne. Widuje je kilka razy dziennie, to już mi spowszedniały...
Zobaczyć minę tego człowieka... bezcenne :)
Dziś w Polsce ostrygojadów jest trochę więcej, w moich okolicach mniej. Ale w miejscu gdzie kilka lat temu zrobiłem te zdjęcia, widziałem w tym roku parę prowadzącą już podrośnięte dwa młode. Może to nawet ta sama para...



Gniazdo w ostach zawsze będzie bezpieczniejsze.

I pamiętaj smarkaczu, to co podkładam ci pod dziób...

... jest do jedzenia. Jasne!!!









Koniki polskie - Trafił dąbek na źrebaka...

 Podobno konie nie powinny jeść liści czy gałązek dębu. Ale wszystkim znanym mi konikom polskim na jego widok świecą się oczy. Potrafią objeść z liści i okorować do żywego pnia nawet spore drzewka. Same z siebie. Nikt im tego nie broni alni nikt ich nie namawia. Jeden z hodowców opowiadał jak zjadły mu cały szpaler kilkunastoletnich dębczaków... Zostały białe, ogryzione pnie!!!


O... dąbek. Ciekawe czy równie dobrze smakuje  jak pachnie...

...tak, równie dobrze...

... miodzio!!!

I ten smak garbników na języku...

...chrup
O... skończył się ...   A co robi mama?

Zajęła się brzózką. Muszę też spróbować...  







03 lipca 2011

Deszczowe lasy na Wolinie...


Ile można leżeć w czasie deszczu w niewielkim namiocie? Dzień? Dwa? Drugiego dnia. kiedy przeczytaliśmy wszystkie książki i gazety, zdesperowani wyruszyliśmy obejrzeć mokre wolińskie buczyny. Deszcz nadał im nowego blasku. Po godzinie przestało mi nawet przeszkadzać, że byłem coraz bardziej mokry i woda przecierała sobie drogi w najbardziej newralgiczne miejsca. Tylko co chwilę musiałem czyścić z kropli filtr na obiektywie, co wkrótce zużyło cały zapas chusteczek..
Szczęśliwie, następnego dnia się już rozpogodziło i mogliśmy dosuszyć siebie, sprzęt; ubrania i namiot...