Odkrycie z 27 marca 2020 roku przeszło bez echa. Kto by tam zajmował się jakimiś kometami, zauważonymi przez krążący na orbicie teleskop. Tym bardziej, że świat zajęty był epidemią koronawirusa. W Polsce drugi tydzień były zamknięte urzędy, szkoły, muzea czy restauracje. Życie zamarło. Po zazwyczaj pełnym ludzi Placu Zamkowym w Warszawie, przemykały najwyżej pojedyncze osoby.
Zresztą prorokowano, że kometa rozpadnie się gdy tylko zbliży się do słońca. Dopiero w lipcu wzbudziła sensację. Nie dość, że się nie rozpadła, to jeszcze stała się najjaśniejszą kometą od dwudziestu trzech lat - czyli od słynnej komety Halleya. Minęła Słońce w odległości zaledwie 43 milionów kilometrów. Dużo? W skali kosmicznej to bardzo niewiele, To nawet trochę bliżej, niż orbita Merkurego - najbliższej Słońcu planety.
Jako pierwszy użył tego słowa, można powiedzieć wymyślił to określenie... Arystoteles - nazwał tak właśnie gwiazdy z włosami.
A kiedy szukałem informacji i kometach, najbardziej zaskoczyło mnie to, że włosy komety, znaczy jej ogon nie jest z tyłu! Nie powstaje za nią! Jest efektem działania wiatru słonecznego i jest skierowany w stronę... przeciwną niż słońce! A sama kometa wtedy leci sobie jakby bokiem w stosunku do moich i powszechnych wyobrażeń.
Jeszcze niedawno, zaledwie 200 lat temu słowo kometa było w języku polskim rodzaju męskiego. Podobnie jak w łacinie.
Dziś oczy i myśli wszystkich pociąga do siebie
Nowy gość dostrzeżony niedawno na niebie
Był to kometa pierwszej wielkości i mocy
Zjawił się na zachodzie leciał ku północy
Nowy gość dostrzeżony niedawno na niebie
Był to kometa pierwszej wielkości i mocy
Zjawił się na zachodzie leciał ku północy
Tak pisał Adam Mickiewicz w... VIII księdze "Pana Tadeusza"
Chodziło o tak zwaną "Wielką Kometę z 1811 roku", odkrytą w marcu 1811 roku francuskiego astronoma amatora Honoré Flaugerguesa. Była widoczna na niebie aż przez 260 dni! Musiała zrobić na ówczesnych ludziach wielkie wrażenie. Obserwował ją również Pierre Bezuchow, bohater "Wojny i Pokoju" Lwa Tołstoja. W Rosji zresztą nazywana była "Kometą Napoleona". Jej pojawienie miało zwiastować "wszelakie okropności i koniec świata" i poprzedziło właśnie francuską inwazję 1812 roku.
Wykorzystano ją również, dziś powiedzielibyśmy, marketingowo. Wśród koneserów wina zapanowało przekonanie o wyjątkowo dobroczynnym wpływie komet na winorośl. Tym bardziej, że po kilku niezbyt korzystnych latach i owoce winorośli i wino wyjątkowo się w 1811 udały. Więc tak zwane "Comet Wine" - osiągało, ku uciesze właścicieli winnic, znacznie wyższe ceny. Nawet nakręcono na ten temat film. Romantyczna komedia z 1992 "Rok komety" opowiada o poszukiwaniach najcenniejszej butelki wina na Ziemi... Właśnie pochodzącej z 1811 roku.
Na początku 1812 roku Wielka Kometa przestała być widoczna gołym okiem. Po raz ostatni widziano ją przez teleskop w sierpniu tego roku. Kiedyś wróci... Gdyby ktoś był jej ciekaw, to musi jednak trochę poczekać, mniej więcej 2890 lat.
W lipcu 2020 roku w Internecie zaczęły się pojawiać zdjęcia komety Neovise. W rożnych wariantach i układach. Nad miastem, obok drzewa, w zbliżeniu, w krajobrazie. Nawet gdzieś przemknęło mi zdjęcie młodej pary: trzymającej się za ręce i z kometą miedzy głowami!
Sprawdziłem gdzie kometa powinna być widoczna, sprawdziłem gdzie można ja sfotografować nad Wisłą. Takie właśnie zdjęcie mi się wymarzyło.
I co? I nic! Przez bite dwa tygodnie, dzień w dzień... chmury! Nawet jeśli nie na całym niebie, to właśnie w tym newralgicznym miejscu... tam gdzie powinna być widoczna kometa. Ba... potrafiło być tak , że przez cały dzień niebo było bezchmurne a wieczorem... już nie!
Aż tu nagle, gdy prawię straciłem nadzieję, jest! Wyszedłem przed dom i niemal dokładnie na północy, w okolicy Wielkiego Wozu, zobaczyłem gwiazdę z włosami. Przez chwilę obserwowałem ją przez lornetkę. Wyglądała niesamowicie. Nie dziwię się, że komety robiły kiedyś tak wielkie wrażenie.
A potem ruszyłem... Cóż to był za galop! Porzucona, niedojedzona kolacja, sprzęt wrzucany do samochodu po prostu w biegu. Jakaś pajda chleba i kawałek kiełbasy w ręku... nie wiadomo wszak ile czasu spędzę nad Wisłą. I jazda, najpierw szosą a ostatnich kilka kilometrów polnymi drogami.
Dojechałem i wyskoczyłem z samochodu. Jakiś siedzący w krzakach wędkarz chyba się mnie przestraszył. Przede mną w ciemności lekko błyszczała Wisła. Spojrzałem na północ... i...
Na całym niebie iskrzyły się tysiące gwiazd, powietrze było wyjątkowo przejrzyste a dokładnie tam gdzie powinna być kometa - mała chmurka! Nie zasłaniała nawet całego Wielkiego Wozu! Widziałem fragment jego dyszla, gwiazdy z drugiej strony... a w środku - nicość!
Westchnąłem ciężko w intencji świętego Tadeusza - patrona spraw beznadziejnych. Ustawiłem kadr, tak by na zdjęciu była i woda i drzewa i miejsce gdzie powinna być kometa.
Czekam...
Czekam...
Czekam...
O... widać dwie następne gwiazdy Wielkiego Wozu... komety nadal nie. Wszędzie dookoła niebo krystalicznie czyste. Migotanie gwiazd wręcz przyprawia o zawrót głowy.
Czekam...
I kiedy już trochę zmarzłem a w głowie zaczynała kiełkować myśl: rzuć to wszystko w cholerę i jedź do domu... chmurka gdzieś zniknęła.
Tuż nad wyspą zobaczyłem gwiazdę z włosami!
Sprzęt poszedł w ruch. Zmieniałem miejsca i obiektywy.
Przestałem marznąć.
Do domu wróciłem, kiedy niebo na wschodzie zaczęło lekko różowieć.
To była jedna z ostatnich okazji. Wkrótce kometa zaczęła być widoczna coraz słabiej i słabiej... wróci do nas kiedyś, jeśli nic złego jej nie spotka po drodze. Musimy poczekać 6800 lat!
Ach... i jeszcze mam na koniec gorący apel do rowerzystów. Kiedy wracałem do domu spotkałem na szosie w środku nocy trzy całkowicie nieoświetlone rowery. Nawet nie było tych małych światełek odblaskowych w pedałach. Ja wiem, że jest ryzyko - jest zabawa. Ale może znajdźcie sobie inny sposób na zabawę. Zagrajcie w rosyjską ruletkę, skaczcie z mostów do wody albo... nie wiem co jeszcze. Ale nie ukrywajcie się w ciemności przed jadącymi samochodami. To żadna przyjemność mieć was potem na sumieniu.