Jesienią postanowiłem zejść na złą drogę i skorumpować ptaki pod domem. Miałem w tym swój niecny cel. Liczyłem, że skorumpowane ptaki dadzą się mi sfotografować.
Wybrałem kilka miejsc w których powinno być dobre światło o różnych porach dnia. Przygotowałem słoninę i rozmaite ziarnowate łakocie... Rozstawiłem ukrycia. Podałem do stołu. Pozostało czekać.
Ale Matka Natura postanowiła być przewrotna. Minął grudzień a tu zimy ani śladu. Ciepło... Pożywienia w lesie pod dostatkiem i nikt nie chciał dać się skorumpować. Słonina wisi, słonecznik, proso i kukurydza też nie znika.
W połowie stycznia nadal nic się nie zmieniło. Kilka dziobnięć na słoninie i tyle. Ptaków w pobliżu jak na lekarstwo. Zacząłem się zastanawiać co zrobić z pełnym workiem przygotowanego pokarmu.
Przyszła druga połowa stycznia. Dwudziestostopniowy mróz skuł ziemię. Liczyłem, że teraz ktoś się skusi na moje frykasy. A tu nadal nic. Ba, nawet ptaków zrobiło się jeszcze mniej! Może nagły spadek temperatury spowodował, że się wyniosły gdzieś w cieplejsze rejony Europy? Nie wiem. Ale od lat nie miałem ich tak niewiele ich wokół domu. Kiedyś na każdej wywieszonej słoninie potrafiło siedzieć kilkanaście sikorek. Do karmików przychodziły mazurki, trznadle, dzwońce, sójki, dzięcioły, sikory. Zdarzały się grubodzioby, czyżyki i na przedwiośniu nawet zięby. A teraz... nic! Czasem tylko jakaś samotna bogatka czy modraszka. Od niemal trzech miesięcy nikt nie chce dać się skorumpować. Zastanawiałem się coraz poważniej co zrobić. Pod koniec lutego miała przyjechać grupa osób na warsztaty fotografii przyrodniczej. I fotografowanie z ukryć przy karnikach jest w planie. Kupiłem dodatkowych kilka kilogramów słoniny i porozwieszałem wszędzie dokoła. Jedynie co zyskałem to kilka sikorek pojawiających się tuż przy samym domu.
I paradoksalnie, dopiero w lutym, kiedy mrozy zelżały zaczęło pojawić się trochę ptaków. Im było cieplej i bliżej wiosny tym było ich więcej ale... tylko przy jednej stołówce. Pozostałe przygotowane miejsca świeciły pustkami. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Może to efekt nietypowej jesiennej zimy... może miejsce nie pasowało ptakom z jakiejś nieznanej mi przyczyny... a może jeszcze co innego. Jedyne co przychodzi mi do głowy to zacytować mistrza Bułhakowa.. "a diabli wiedzą".
W każdym razie przynajmniej w jednym miejscu można się było wziąć do pracy. Początek zimowego fotografowania przy karmikach w drugiej połowie lutego. Nieprawdopodobne. Ale jednak.
|
Pierwszego dnia ptaki zawiodły niemal na całej linii... zaczęło wiać z taką siłą, że bałem się o całość mojego ukrycia. Jeśli cokolwiek przylatywało to na zbyt krótko. Wiatr nie pozwalał im utrzymać się dłużej niż chwilę. Dopiero pod koniec, kiedy słońce zaczęło świecić od tylu pojawił się trznadel. Przycupnął po zawietrznej stronie małej sosny i kępy traw. |
|
Tu widać, że dziób łuszczaków jest bardziej skomplikowanym urządzeniem niż to wygląda na pierwszy rzut oka. Dolna część jest znacznie szersza i tworzy jakby korytko do trzymania obieranego z łupiny nasionka.
|
|
Wiosna coraz bliżej. Trznadle, które jeszcze niedawno trzymały się w jednym stadku zaczynają patrzeć na siebie... wilkiem. Na zdjęciu samiec straszy swojego kolegę, który śmiał podejść zbyt blisko. Niedługo ptaki podzielą między siebie skrawki terenu i zajmą się... robieniem jaj. |
|
Trznadel ma poważny życiowy problem. Gdzie zbudować gniazdo i z jak zdobyć samicę... |
|
No! I niech mi tu który podejdzie to zaraz zarobi w dziób!
Dla niewtajemniczonych... sznertlami nazywał trznadle Cyzio czyli Janusz Czecz asystent i przyjaciel Włodzimierza Puchalskiego. Historia opisana jest w "Wyspie kormoranów"
|