Coś drgnęło... w słoneczne marcowe popołudnie, na drodze biegnącej przez podmokły las, poruszył się stary dębowy liść. I choć nie było nawet najmniejszego wiaterku, po chwili drgnął znowu. Ten ruch przyciągnął mój wzrok, zaintrygował. Po kolejnych kilku chwilach liść się podniósł i tak już został. Spod niego błysnęło coś złotego, potem to coś mrugnęło i wynurzyła się... głowa ropuchy. Przez kilka minut nic się nie działo, tylko mocno pulsowało małe ropusze gardziołko.
Była niesamowicie chuda, niełatwo jest przeżyć zimę. Poruszała się powoli, jakby czas biegł dla niej inaczej. Jedna łapa, trzy chwile przerwy, druga łapa cztery chwile przerwy. Sukces! Udało się przesunąć o trzy czy cztery centymetry. Zesztywniałe po zimowym śnie mięśnie ledwie pracowały. Zresztą, znamy to sami. Ile osób jest w stanie, chwilę po przebudzeniu, zerwać się jak sprężyna? A ropucha spała miesiące a nie jakieś tam marne kilka godzin...