Strony

31 grudnia 2016

Wisła we mgłach i żółtościach





Zanurzać zanurzać się
w ogrody rudej jesieni
i liście zrywać kolejno 
jakby godziny istnienia

Chodzić od drzewa do drzewa
od bólu i znowu do bólu
cichutko krokiem cierpienia
by wiatru nie zbudzić ze snu

I liście zrywać bez żalu
z uśmiechem ciepłym i smutnym
a mały listek ostatni 
zostawić komuś i umrzeć

                Edward Stachura





















30 listopada 2016

Wariacje na Młodego i aparat - Nieznana historia Pomarańczarki...




Historia Pomarańczarki jest powszechnie znana. Obraz powstał w pracowni Aleksandra Gierymskiego w latach 1880-1881. Mało kto jednak wie, że malarz stworzył dwa bardzo podobne obrazy. Inspiracją było niepozowane zdjęcie Konrada Brandla. Pierwszy obraz trafił do Muzeum Narodowego w Warszawie. Ten drugi znajduje się dziś w Muzeum Śląskim w Katowicach. Różnią się szczegółami. Trochę inna jest kolorystyka i wyraz twarzy.

Warszawska (ta bardziej znana) zaginęła w czasie II wojny światowej. Potraktowana została jako łup wojenny i wywieziona tak skutecznie, że przez lata nie widziano co się z nią stało. Odnalazła się dopiero w 2010 roku w małym domu aukcyjnym pod Hamburgiem. Obraz był bardzo zniszczony. Wystawiono go na sprzedaż zaledwie za drobnych kilka tysięcy euro. Nikt nie wiedział z jakim arcydziełem mieli do czynienia. Nikt też podobno nie wiedział, że został zrabowany z Muzeum Narodowego w Warszawie. Na szczęście, sprawa się wydała i po kilkudziesięciu latach udało się Pomarańczarkę odzyskać. Wróciła do Muzeum Narodowego w Warszawie

Prace konserwacyjne trwały dwa lata.

Tyle suche fakty... a potem, zaś potem...




Potem objawiły się kolejne niespodzianki

Po dalszych badaniach okazało się, że słynna "Pomarańczarka" w rzeczywistości sprzedawała wieczne pióra. Zaś kosze z pomarańczami to jej drugie śniadanie. Była bowiem pierwszą frutarianką na świecie. 

Na dodatek (pióra wszak cenne są) podróżowała z psami...

... ba, nawet z całym stadem czarnych, groźnych psów. Niepotwierdzone plotki mówią, że była spowinowacona z rodziną  Baskerville’ów. Zaś jej ulubiony atrament w wiecznym piórze ma kolor wrzosu...




Inne części "Wariacji"






09 listopada 2016

Jak powstawały "Symbole Polskiej Przyrody"





Pamiętacie animowany film "Zaplątani"? I scenę, kiedy Roszpunka schodzi po raz pierwszy w życiu ze swojej wieży? To mniej więcej tak wyglądałem po tym jak wydawnictwo Multico zaproponowało mi zrobienie albumu o tym co najciekawsze w polskiej przyrodzie. Na zmianę przechodziłem fazę - super... i fazę - na pewno nie dam rady!

Ale cóż... decyzja zapadła. Trzeba się było wziąć za robotę. Obłożyłem się mapami Polski, stosem książek i zacząłem przeglądać swoje archiwum zdjęć. Po kilku dniach miałem gotową listę. Przyjrzałem się jej uważnie i wyszło mi, że książka musiałaby mieć rozmiar kilkutomowej encyklopedii. Następny tydzień spędziłem wybierając z najciekawszych miejsc tylko same perełki. W końcu po wielu trudach i wyrzeczeniach oraz rozmowach z redaktorami z wydawnictwa Multico, udało się ograniczyć ilość do jakiegoś sensownego poziomu.

W zasadzie trudno powiedzieć ile czasu trwało zbieranie materiału. Niektóre zdjęcia mają ponad 20 lat. Niektóre zapiski i notatki wykorzystane przy pracy wcale nie mniej. Choć w momencie ich powstawania nawet do głowy mi nie przyszło, że przyczynią się do napisania książki.
Zawsze odwiedzając jakieś okolice szukałem regionalnych przewodników, napisanych przez miejscowych pasjonatów i wydanych często własnym sumptem w minimalnym nakładzie. Zawierają one nierzadko informacje i ciekawostki niedostępne w innych miejscach. Mam w domu całą półkę z takimi materiałami.

Potem jeszcze doszedł wybór zdjęć. Nawet nie wiem ile ich przejrzałem. Ale ich liczba szła w tysiące. Zarówno moich jak i dostarczonych przez zaprzyjaźnionych fotografów. Jak wybrać jedno zdjęcie mające ilustrować tekst, gdy przed sobą mam dwadzieścia samych świetnych fotografii ilustrujących jeden temat?

A potem... potem już wystarczyło usiąść i napisać...




Rodzina od zawsze towarzyszyła mi w podróżach. Młody zaczynał chodzić trzymając się tatowego sprzętu. 


A zdarzało mu się również sypiać w kołysce zrobionej z koca przywiązanego do nóg rozłożonego statywu.



Fotografuję Pieniny - między baranami nad Zalewem Czorsztyńskim. W tle zamek Czorsztyn, który podobno kiedyś był siedzibą Zawiszy Czarnego. A w czasie Potopu Szwedzkiego schronił się tu król Jan Kazimierz.

Gościnne Podlasie. Koń służy mi za statyw a ja fotografuję koniki polskie u przyjaciół prowadzących wolnowybiegową hodowlę w Sławatyczach. To tu zaciekawiony koń próbował sprawdzić co mam w ręku i zapluł mi przednią soczewkę obiektywu.

Przedwiośnie w mojej ulubionej Dolinie Środkowej Wisły. Gdyby zliczyć wszystkie nadwiślańskie podróże, zebrałyby się pewnie tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy kilometrów - od Baraniej Góry po Żuławy.

Gdzieś w bieszczadzkim strumieniu...

... i na połoninach. Bieszczady - obok Doliny Środkowej Wisły to drugie z moich ulubionych miejsc w Polsce.
Magiczne Ponidzie - gdzie głowiłem się jak uchwycić na zdjęciu urok kryształów gipsu.
Na wieży widokowej przy Jeziorze Łuknajno. Chwilę wcześniej obserwowaliśmy udane polowanie rybołowa. W całej Polsce żyje dziś zaledwie 28 par tych ptaków. Czyli to był jeden z 56  naszych rybołowów. Prawie na środku zdjęcia widać wysepkę na której Włodzimierz Puchalski, w latach 50 XX wieku, fotografował i filmował łabędzie. Opisał to potem w kultowej dziś książce "W krainie łabędzia". 

Wszelakie notatki, wpadające do głowy pomysły i zarys książki pisane były ręcznie, wiecznym piórem. Jakoś lepiej wtedy mi się myśli. Dopiero gotowy tekst powstawał na komputerze.

W gościnie u państwa Niedbalskich w Wojnowie na Mazurach. Powstało tu kilkanaście rozdziałów i przy okazji sporo zdjęć koników polskich. Telefon służy za... przycisk do papieru. Wiał wtedy niezły wiatr i rozrzucał mi notatki po całej okolicy.

W pięknych okolicznościach przyrody piszą się kolejne części. Tu akurat przy obozowisku obok grodziska w Czermnie. Prawdopodobnej stolicy dawnych Grodów Czerwieńskich. 

Zaczynamy kolejny dzień pracy. Wszystko już naszykowane. Jeszcze tylko trzeba dopić poranną herbatę Longjing - jeden z moich ulubionych gatunków i można brać się za pióro.

W domowym zaciszu - notatki i uwagi do pierwszej wersji książki robione były... pięknym szklanym, maczanym w atramencie piórem. Zrobione zostało przez francuską firmę J.Herbin na wzór siedemnastowiecznych weneckich piór. Jakby ktoś zamarzył o takim piórze, to można je znaleźć w sklepie internetowym F-Pen.

Roztocze - fotografujemy wodospad na strumieniu Jeleń. Największy wodospad tej krainy. Jego szum słychać z odległości ponad 100 metrów. Ostatecznie nie został pokazany w książce. 

Fotografujemy roślinność Chełmskich Torfowisk Węglanowych. To unikalne miejsce w Europie. Bo kto widział torf, który nie jest kwaśny, tylko zasadowy.


Samo pisanie trwało, bagatelka, około 4 miesięcy. Przy biurku w domu, pod domen w cieniu starej jabłoni, w czasie różnych podróży w terenie. Nie powiem ile razy zdarzyło się mi zrywać w środku nocy, by zapisać jakiś pomysł. Potem kilka miesięcy trwało poprawienie tekstów i redagowanie tak, by zdjęcia i opisy dobrze rozmieścić na stronach książki.
A potem jeszcze tylko kilkukrotne przeczytanie całości by wyłapać ostatnie błędy... choć i tak pewnie jakieś się trafią.

I do drukarni...

I do księgarni...

Zapraszam... Album dostępny na przykład tu:

Symbole Polskiej Przyrody








16 października 2016

Trochę lansu czyli "Symbole Polskiej Przyrody"






Już za chwileczkę, już za momencik pojawi się... w księgarniach nowa książka. W sumie nic niezwykłego, zdarza się to pewnie codziennie. Ale tą jedną akurat napisałem sam.

Opisałem najbardziej niesamowite dla mnie miejsca w Polsce. Te znane i te mniej znane, pomijane najczęściej w przewodnikach. Albo wzmiankowane jednym zdaniem. Zawsze starałem się znaleźć coś ciekawego, coś czego nie znajdzie się w pierwszym z brzegu przewodniku czy po wpisaniu hasła w internetowej wyszukiwarce.
Większość z tych miejsc odwiedziłem osobiście w czasie rozlicznych podróży. Inne czekają jeszcze na mnie, bo człowiek ma tylko dwie ręce a doba tylko 24 godziny. A ja lubię oglądać świat powoli. Nie spieszyć się, przyjrzeć się odwiedzanym miejscom dokładnie. Mieć czas na refleksję i spokojne fotografowanie.

Fotografie zaś, bez których książka ta nie miałaby możliwości zaistnieć, stanowią wybór najciekawszych zdjęć, jakie udało mi się dobrać spośród wielu propozycji różnych znanych polskich fotografów. Nie zabrakło w niej także i moich zdjęć.

Więc cóż, to taka  moja propozycja na prezent gwiazdkowy dla wszystkich  a szczególnie tych zainteresowanych polską przyrodą. Wszak pozostały tylko dwa miesiące.

Książka właśnie się drukuje. Powinna być gotowa w ostatnich dniach października. A wyjdzie nakładem "Oficyny Wydawniczej MULTICO".

http://www.multicobooks.pl/polska/symbole-polskiej-przyrody_9192.html

Można ją również zamówić bezpośrednio u wydawcy.

Więc...

A zresztą czy potrzebny jest jakiś pretekst, by zrobić sobie taki prezent?



Na okładce znalazła się sosna z pienińskiej Sokolicy. To jedno z najsłynniejszych, jeśli nie najsłynniejsze polskie drzewo. Spędziłem wtedy na szczycie prawie cały dzień. Patrzyłem na śpieszących się turystów i rozmyślałem o kilkusetletnim życiu niewielkiej sosny. Zszedłem na dół już w ciemnościach. 




Tak na zachętę... kilka stron z wnętrza książki.



Kto wie co to jest babie lato...? Tak, tak wiem...  obraz Józefa Chełmońskiego. A jeszcze? Co właściwie namalował Chełmoński? 

Bartek - jeden z najstarszych i najsłynniejszych polskich dębów.

Góry Pieprzowe - mało znane miejsce gdzie możemy dotknąć skał sprzed ponad 500 milionów lat.

Nie mogło oczywiście zabraknąć opowieści o konikach polskich. Potomkach dzikich koni zamieszkujących niegdyś lasy i stepy Europy.

Głowiaste wierzby od dawna są symbolem naszego kraju. Kiedy mówimy o Żelazowej Woli i Fryderyku Chopinie stają nam właśnie one przed oczami. 

Czy wiecie, że w Polsce można zobaczyć skamieniałe tropy najstarszego czworonoga na świecie?  Prawie 400 milionów lat temu po mulistym brzegu morza, przeszło tu zwierzę podobne do ogromnej salamandry...   mające, bagatelka - 2,5 metra długości.


Fragment o mojej ukochanej Wiśle i jej przyrodzie. To był jeden z najtrudniejszych dla mnie rozdziałów. Bo tyle mógłbym napisać a miejsca jest tak mało. 






13 października 2016

Opowieść o Starych Drzewach - Roztocze



Magdzie i Konradowi. 
W podziękowaniu za gościnę i oprowadzanie po Roztoczu. 





Trafiłem w tym roku na Roztocze. To dalekie, nad samą ukraińską granicą. Trafiłem i nie mogłem wyjechać - ugoszczony w sposób niezwykły i serdeczny. Przez ponad tydzień jeździłem, podziwiałem oraz fotografowałem...

No i powstało w tym czasie kilka nowych zdjęć do "Opowieści o Starych Drzewach".


Gdzieś pod Hrebennem

Radruż

Radruż

Stare Oleszyce

Stare Oleszyce





02 października 2016

Zawrzosiło się dokoła




Wrzosy, kwiaty będące symbolem jesieni, zakwitły w tym roku bardzo wcześnie. Już pod koniec lipca pojawiły się pierwsze kwiaty. Pisałem o tym (KLIK) niedawno. Szczyt kwitnienia miał miejsce też nie we wrześniu tylko w drugiej połowie sierpnia. Wszystkie znane mi wrzosowiska rozwrzosiły się na całego.

A oto tegoroczne sierpniowe wrzosowiska:












26 września 2016

Nasi tu byli... (2)






Szukaliśmy miejsca na nocleg w okolicach... w sumie nieważne gdzie. Mogło się to zdarzyć gdziekolwiek w Polsce. Od gór do morza. Wszędzie niestety jest tak samo. Wzrost konsumpcji w ostatnim ćwierćwieczu zaowocował wzrostem plączących się wszędzie śmieci. Niestety wzrost dostępności wszelakich dóbr nie przełożył się na wzrost kultury. Pisałem o tym już kiedyś w przypływie smutku i frustracji (KLIK).

Więc zjeżdżamy nad niewielkie, kilkuhektarowe jeziorko w pobliżu małego miasta. Z jednej strony jest kąpielisko. Z drugiej strony gruntowa droga prowadząca gdzieś tam dalej. Zjechaliśmy z tej drogi nad wodę. W miejsce regularnie odwiedzane przez wędkarzy i miłośników grilla na świeżym powietrzu. Wokół porozrzucane butelki, puszki, opakowania po zanętach, kiełbaskach, chipsach, batonikach i... a długo by wymieniać.

Wyciągnęliśmy więc z samochodu worek na śmieci. Pozbieraliśmy to wszystko. Wyszedł całkiem spory pakunek. Od razu zrobiło się dużo przytulniej i milej. Następnego dnia gdy ruszaliśmy fotografować okolicę, wrzuciliśmy worek do śmietnika stojącego przy kąpielisku. Zaledwie kilkaset metrów dalej i tuż przy drodze, którą każdy tutejszy gość musiał przejeżdżać.

Mieliśmy pojechać gdzieś dalej, szukać kolejnych tematów do zdjęć. Ale zeszło nam się dłużej. Zresztą po co i dokąd się spieszyć. Wróciliśmy więc pod wieczór w to samo miejsce. Było zajęte... Stał tam samochód i siedział ktoś z wędką. Nie powiem - samochód nowy, znacznie droższy od naszego. Rozkładany fotel i cały zestaw wędek z nieznanymi mi bliżej urządzeniami, które pipczyły i błyskały co chwilę. Wielki parasol rozstawiony nad fotelem. Pod wieczór zaczęło trochę padać. Zatrzymaliśmy się więc na sąsiedniej polance i poszliśmy spać. Wędkujący człowiek odjechał w środku nocy. Warkot jego samochodu ślizgającego się na mokrej drodze rozbudził mnie na chwilę. Nie był zbyt wprawnym kierowcą. Nawet przez chwilę myślałem, że się zakopie i będę musiał go wyciągać. Ale nie... jakoś dał radę.

Wstałem chwilę po wschodzie słońca. Rodzina jeszcze spała. W miejscu, w którym siedział i które opuściliśmy dokładnie posprzątane nawet nie dobę temu, znalazłem to co na zdjęciach.

Posprzątaliśmy więc znowu...