Aż przypomniałem sobie jak gdzieś w środku ostatniej jesieni (czyli chyba w... styczniu) wybrałem się na spacer z rodziną do jednego z warszawskich parków. Ponieważ miał być to relaks, zabrałem ze sobą tylko odrobinę sprzętu... jakieś pięć kilogramów... Rożne ptaszory oswojone są tam z kręcącymi się ludźmi. A nuż któryś podejdzie na odległość fotograficzną.
W końcu wypatrzyłem krzak z małym karmikiem przy którym kręciło się kilka sikorek. Położony w zacisznym miejscu, kilka metrów od ścieżki. Zatrudniłem Młodego do trzymania na wyciągniętym ręku ziarenek słonecznika i stanąłem w strategicznym miejscu. Sikory są niezwykle ciekawskie... kiedyś w podobnej sytuacji modraszka zrobiła mi stójkę tuż przed nosem. Normalnie poczułem na twarzy podmuch. Zrobiłbym jej zdjęcie w locie szerokim kątem gdybym go akurat miał zapiętego na aparacie.
W każdym razie młody stoi przejęty... sikorki coraz bliżej... aż tu nagle łomot... obok nas przelatuje radośnie wielkie psisko. Sikorki zniknęły...
Stoimy więc cierpliwie dalej... ale po chwili kolejny pies, zainteresowany naszymi osobami albo po prostu rozbawiony przebiega tuż obok. Sikorki znowu zniknęły w środku krzaków.
Przy czwarty czy piątym razie zaczął mną tyrpać lekki nerw. Nie żebym miał coś przeciwko psom. Sam mam ich parę ... ale to już przesada. Żeby tak kilka razy pod rząd? No rzesz ty w cara!!!
I tak się zacząłem zastanawiać czy moje psiaki też się tak zachowywały na spacerach. Mam nadzieję, że nie. Raczej w takiej sytuacji bym je odwołał. Bo przecież widać co robimy... chyba? Już nie mówię o samym fotografowaniu, choć aparat z obiektywem jest dość duży. Ale wyciągnięta ręka w stronę karmika to chyba widok dość jednoznaczny.
Przypomniała się mi przygoda sprzed lat. Fotografowałem wtedy wróble (o których niedawno pisałem). Znalazłem świetne do tego miejsce. Obok małego mostka w parku rósł sobie krzak. Na nim czasem przesiadywały ptaki. Sypałem na barierkę trochę łakoci dla wróbli i stałem sobie wygodnie oparty o poręcz. Ptaki dość szybko uznały mnie za nieszkodliwego dziwaka i lekceważyły zupełnie.
Idąca pobliską alejką mama z kilkuletnim dzieckiem zobaczyła mnie i puściła się niemal biegiem oraz z okrzykiem:
- Zobacz Michasiu... pan fotografuje ptaszki!!!
- Już nie... - miałem ochotę skomentować.
Bo oczywiście żaden wróbel tego nie wytrzymał.
Chyba, żeby wychować psy, trzeba najpierw ich właścicieli...
A sikorki ... dały sobie radę. Słonina i słonecznik znikały w szybkim tempie. Jedynie ja zamiast mieć zdjęcia na ręku albo pojedynczej gałązce i z rozmytym tłem, zrobiłem takie jak widać.
Następnym razem wybiorę się do parku w czasie kiedy będzie w nim niewiele ludzi.