Dwa lata temu napisałem opowieść o pewnych wierzbach, drodze i przemijaniu. Dziś życie napisało jej dalszy ciąg. Podobny pewnie do historii wielu drzew. Połączyłem więc napisane wtedy teksty i opublikowane zdjęcia w jedną całość...
Zapraszam na historię życia dwóch przydrożnych wierzb na przestrzeni dwudziestu lat.
Dwadzieścia lat temu:
Pewnego wieczora na przedwiośniu, wracałem do pozostawionego w pobliskiej wsi samochodu. Zatrzymałem się by zrobić to zdjęcie. Gdy je robiłem, nie wiedziałem jeszcze, że jakiś kilometr dalej na końcu drogi stoi dom... Mniej więcej na środku zdjęcia, tuż za widocznymi na horyzoncie drzewami. Na skraju wilgotnych łąk, gdzie wiosną można brodzić wśród kaczeńców i słuchać rechotu żab a latem świerszcze dają czadu tak, że drży powietrze.
I nie wiedziałem również, że po kilku latach w tym domu... zamieszkam.
Sześć lat temu:
Czas nie był łaskaw dla jednej z wierzb. Cały jej wierzchołek obumarł. Połowa pnia wypróchniała. Ktoś w środku rozpalił ognisko i nieźle drzewo przypalił. Ale żyje. Wierzby są twarde. Jakiś fragment zdrowego pnia, który zostanie wśród próchna wystarczy, by drzewo wypuściło wiosną nowe liście.
1 stycznia 2013 roku:
Nie tylko czas ale i człowiek nie był łaskaw. Jednej wierzby już nie ma. Druga straciła kawał kory. Pod nią też ktoś niedawno rozpalił ognisko. Wygląda to trochę na przygotowania do znalezienia pretekstu do wycięcia. Pewnie ona wkrótce również będzie tylko wspomnieniem. Pozostanie na fotografiach i zaklęta w umyśle paru ludzi...
I jeszcze, żeby było bardziej nieprawdopodobnie, to okazało się, że drugie i trzecie zdjęcie ma taki sam oryginalny numer pliku... nadawany przez aparat. Dzieli je jedynie dwa lata oraz równych 30 tysięcy kłapnięć migawki. Numeracja z racji na czterocyfrowość powtarza się co 10 000 zdjęć.
Sierpień 2015:
I nie tak dawno znowu poszedłem drogą przez pola. Przypalone i wymęczone przez życie drzewo już runęło. Nie wiem czy samo czy też z czyjąś pomocą, bo na pniu leży stos śmieci. Wszystkie większe gałęzie zostały obcięte. Sądząc ze stanu, leży tak ze dwa miesiące.
Kiedy byłem tu pod koniec wiosny jeszcze stało i próbowało rosnąć.
Dziś droga wygląda tak. Pewnie za moment znikną też leżące resztki wierzby. Skończą w piecu jednego z pobliskich gospodarstw.
Zaś po wierzbie rosnącej przed laty po prawej stronie drogi prawie nie zostało śladu. Ot, kilka kawałków drewna i łysa plama niezarośniętej trawą ziemi.
Giną powoli moje ulubione wierzby. Są wycinane, palone, rozpadają się ze starości. Coraz rzadziej są ogławiane a łaki na których rosną zarastają. Przemijają i pozostają tylko w pamięci niektórych ludzi. Niektóre, utrwalone na obrazach czy fotografiach, pozostaną w tej pamięci znacznie dłużej. Tak jak inna wierzba, której historię opisałem w lutym tego roku. Rosła kilka kilometrów dalej, tuż nad samą Wisłą: Coś się kończy...
Niby taki zwykły krajobraz a sentyment do pierwotnego widoku pozostaje. Czas robi swoje. Czytam co Pan napisał i chociaż nigdy nie widziałam tego miejsca na żywo, czuje jakiś smutek w związku z pozbyciem się tych wierzb. Lubię tego typu posty. Widać w nich jakąś historię Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPozdrowienie :)
UsuńRobercie, smutna historia, ale zdjęcia... przepiękne! Zwłaszcza to pierwsze jest magiczne. Bardzo kocham wierzby i kiedy jechałam w ten weekend na Podlasie widziałam ich sporo na polach. Cudne są jak rosną w "dróżkach", ale te samotne też urzekają.
OdpowiedzUsuńTakże kocham wierzby! Sama sadzę je jak szalona, gdzie tylko mi działeczka moja pozwoli.
OdpowiedzUsuńZdjęcia fantastyczne, historia... smutna. Znam, widzę niestety podobne.
Wspaniała opowieść o przemijaniu.Smutna co prawda ale prawdziwe.
OdpowiedzUsuńTen zestaw fotografii tego samego miejsca robionych przez kilka lat to dokument.
Mało komu chciało by się wracać do tego samego miejsca celem upamiętnienia zmian tam zachodzących, to jak by ktoś ustawił aparat by robił zdjęcie co kilka lat
Przepiękne.
U mnie akurat wracanie tu to nie problem. To jakiś kilometr od mojego domu :)
Usuń