Strony

30 lipca 2016

Odwołujemy sierpień?





Nieopodal mego domu jest niewielki piaszczysty pagórek. To pozostałość po korycie Wisły z czasów gdy kilkanaście tysięcy lat temu topniały lodowce. Tak, tak... wtedy rzeka miała w okolicy kilkanaście kilometrów szerokości i osadzała wielkie piaszczyste łachy. Mój dom stałby na jej dnie, drobne dwa kilometry od najbliższego brzegu.
Pagórek ten jest bardzo suchy. Rośnie tam trochę rachitycznych sosenek, rzadkie trawy, żółte jastrzębce, mchy, porosty i... wrzosy. No właśnie, jak sama nazwa wskazuje, porządne wrzosy powinny kwitnąć we wrześniu. Od nich właśnie pochodzi nazwa tego miesiąca i od zawsze kojarzyły się z jesienią.

A tymczasem wrzosy... zakwitły kilka dni temu! Nie mamy nawet jeszcze sierpnia tylko ostatnie dni lipca! Jeśli teraz kwitną, to we wrześniu, kiedy teoretycznie przyjdzie ich pora, będzie już dawno po ptakach... znaczy po kwiatkach.

A co z sierpniem? Czyli czasem żniw gdy sierpy były w użyciu. Dziś nie ma sierpów tylko kombajny ale jak rozejrzeć się dookoła to jest już praktycznie po żniwach. Pola stoją puste.

Proponuję więc, by jakąś ustawą, uchwałą czy innym dekretem odwołać sierpień. Po co on nam teraz?








A to zdjęcie dołączyłem, by nie było gadania, że to jakieś pojedyncze, życiowo pogubione gałązki. Nie... to już kwitną całe wielkie kępy



26 lipca 2016

Koniki i upał...





Kto jest największym przyjacielem konia w czasie wielkich upałów? Oczywiście człowiek. Ale nie jakikolwiek, tylko człowiek z wężem...

I to wcale nie z wężem w kieszeni tylko w... ręku!

Nigdy nie przypuszczałem, że konie mogą tak się nadstawiać pod strumień wody, wręcz tańczyć dokoła by zmoczyć raz głowę, raz zadek. I do tego jeszcze próbując złapać płynącą wodę chrapkami...

















23 lipca 2016

Dziewanna




Południe idzie upalne przez wrzosowiska
Wyschłego ziela oddechy płyną upojne,
Czasami szklarka przelotna pod słońce błyska
albo motyle na kwiatach i pszczoły rojne:
Z gęstwiny kwietnej dziewanna dumnie wytryska

Powietrze żarem drgającym skroś się przesyca,
Jakby nim chwiała koników harmonia szklanna...
Z sosnowych pni gorejących kapie żywica,
A wśród spiekoty słonecznej złota dziewanna
Stop przygięta, miłosna - jak południca

                  Dziewanna - Bronisława Ostrowska 





Dziewanna - roślina, która bez dwóch zdań, zwraca na siebie uwagę. Rośnie najczęściej na ubogich, piaszczystych ziemiach i wyrasta tam ponad przeciętność. Gdy inne kwiaty w tych miejscach osiągają kilkanaście bądź niewiele więcej centymetrów, ona potrafi wystrzelić nawet na wysokość człowieka. Nic więc dziwnego, że czasem nazywano ją u nas królewską świecą a Anglicy mówili na nią golden torch czyli złota pochodnia.

Zresztą, co by tu dużo mówić, niegdyś dziewanny wykorzystywano jako pochodnie. Wysuszone, martwe pędy zanurzano w łoju lub wosku. A po zapaleniu płomień opalizował pięknie kolorami tęczy.

Już w czasach starożytnych uważano, że roślina ta miała działanie magiczne. Chroniła przed urokami i złymi duchami. Pisał o niej Gaius Plinius Secundus (zwany w Polsce Pliniuszem Starszym) w swojej "Naturalis Historia" - XXXVII tomowej kopalni wiedzy o starożytnym Rzymie.

Dziewanna miała również znaczenie bardziej praktyczne. Używano jej jako hubki, dodawano do ziołowych tytoni a z wysuszonej rośliny robiono knoty do świec. W niektórych rejonach Polski do dziś jest nazywana po prostu - knotem albo knotnicą.
Kwiaty dziewanny używano niegdyś do farbowania włosów na kolor blond, zaś liście wkładano do butów czy onuc. Grube, miękkie i pokryte delikatnym futerkiem dawały ciepło stopom.




Do dziś dziewanny wykorzystywane są w zielarstwie. Olejek z kwiatów i liści można stosować na rany, owrzodzenia, odmrożenia, stłuczenia, siniaki czy inne choroby skóry. Napar ma działanie przeciwbakteryjne i uspokajające.

Z jej pomocą przepowiadano również pogodę. Wyższe, bardziej rozrośnięte dziewanny wróżyły dłuższą i surową zimę. Muszę spojrzeć przez okno... w tym roku dziewanny u mnie na łące nie są zbyt wielkie. Mogę więc nie zbierać chrustu, bo zima będzie łagodna .






Dziewanna podobno była również słowiańską boginią przyrody, wiosny, młodości i łowów. Najprawdopodobniej także patronką małżeństwa. Jan Długosz utożsamiał ją  z rzymską boginią Dianą. Nie wiadomo jednak czy istniał jakiś związek miedzy boginią a rośliną. W ogóle o słowiańskiej, przedchrześcijańskiej religii, mitach i podaniach wiemy bardzo niewiele.





O ile o mitologii greckiej, rzymskiej, egipskiej czy celtyckiej znajdziemy sporo informacji i czasem nawet uczymy się o tym w szkole, to mitologia słowiańska zaginęła gdzieś w pomroce dziejów. Z nielicznych informacji jakie zachowały się do naszych czasów wynika, że mogła być ona co najmniej równie barwna jak... te najbardziej znane. Często nie zdajemy sobie sprawy, że niektóre dzisiejsze zwyczaje mają swoje korzenie w starosłowiańskich obrzędach. Jak choćby topienie Marzanny, zapalanie zniczy 1 listopada, puszczanie wianków w Noc Świętojańską czy dzielenie się jajkiem na Wielkanoc.

Niektórzy badacze słowiańskiej mitologii uważają, że Dziewanna i Marzanna to dwie boginie będące w opozycji. Jesienią Marzanna zdobywała władzę nad światem a wiosną, po utopieniu tej pierwszej - Dziewanna.







Badacze historii nie są zgodni od czego pochodzi imię bogini. Dość oczywiste jest wywodzenie go od dziewczęcości czy dziewictwa - Dziewanna nigdy nie miała mieć partnera, podobnie jak Diana. Ale w kronikach Macieja Miechowity czytamy o Dzewannie. Brak jednej litery spowodował, że cześć historyków zaczęło wywodzić etymologię od słowa "drzewo".




Dziewanny są dla mnie tak urokliwe, że przez kilka lat zbierałem gdzie mogłem nasiona i rozrzucałem u siebie w suchszych częściach łąki. Dziś już nie muszę. Dziewanny rosną na potęgę i same się rozsiewają dalej. 





15 lipca 2016

Trochę powiało...




17 czerwca przeszła nad Polską burza. Krótka... nie trwała nawet kilkunastu minut. W zasadzie zanim człowiek zdążył się na dobre przestraszyć - minęła.
I kiedy wyglądałem przez okno nie było widać niczego nadzwyczajnego. Ot parę połamanych gałęzi i poobrywanych liści. No i prąd gdzieś sobie zniknął.

Dopiero kiedy ruszyłem się dalej, okazało się, że żywioł pokazał swoją potęgę. Kilka minut wichury i ulewy a naprawienie zniszczeń... trwa do dziś. Pierwszego dnia usunięto lub przeciągnięto tylko te drzewa, które zagradzały drogi. Potem dopiero naprawiono pozrywane przewody i połamane słupy. Wszędzie krzątały się ekipy Pogotowia Energetycznego. Ja nie miałem prądu przez parę godzin ale były miejsca, gdzie ludzie pozbawieni prądu, musieli sobie radzić przez kilka dni. W jednym miejscu widziałem aż 5 połamanych pod rząd betonowych słupów. Ich wymiana, siłą rzeczy musiała trochę potrwać.
W Maciejowicach nawet cześć sklepów została zamknięta z powodu braku prądu. Nie działały zamrażarki, lodówki i... świętość absolutna czyli kasy fiskalne.

W sklepie motoryzacyjnym powiedziano mi, że właśnie poszedł prawie cały zapas świec i oleju do agregatów prądotwórczych. Bo wyciągnięte z kątów i nie używane od lat trzeba było jakoś uruchomić.





Stara topola minęła dom dosłownie o metr.

Trzaskały zarówno metalowe płoty...

... jak i te drewniane.

Betonowe słupy czasem łamały się jak zapałki...

... czasem zawiązywały na supełki...

... i powiało grozą. Lepiej nie sprawdzać czy prąd jest już odłączony.


W tandetnej powieści napisano by: "padł jak rażony gromem".

Czasem drzewa wyrywane były z korzeniami, czasem przełamywane w pół.

Drogi gęsto zasłały odłamane gałęzie.

Ta topola rosła tu pewnie ponad sto lat. Została wyrwana z korzeniami.

Rozdarta wierzba... jak by ktoś w środek włożył bombę.

Zabytkowy XIX wieczny spichlerz cudem uniknął zniszczenia. Spadające drzewo zawadziło tylko końcem gałęzi o kawałek dachu.

Nawet w lesie drzewa nie były bezpieczne.

"Poleżę sobie na tych przewodach... a co mi tam..."