Strony

09 grudnia 2020

Nadwiślańska wie(rzb)(dźm)a


Chodząc po nadwiślańskich chaszczowiskach, trafiłem kiedyś na wierzbę. Rosła samotna i ukryta przed ludzkim wzrokiem. Żeby się z nią spotkać, trzeba było zejść z utartych ścieżek, wedrzeć się w gęstwinę traw i rozmaitych chabazi porastających nadwiślański brzeg. 

Nie była wielka, wzrost miała wręcz niepozorny ale sądząc z wyglądu wiele już przeżyła. Miała wypróchniałe wnętrze i ślady po niegdysiejszych dziuplach - otwory w pniu dziś prowadzące donikąd a właściwie do pustego wnętrza pnia. 

Wyglądała trochę jak postać, pochylona nieco i z podniesionymi wysoko ramionami, jakby przerażona tym co dzieje się dookoła. Skojarzyła się mi z jakąś wiedźmą, roztaczającą pieczę nad okolicą. Tak dla wyjaśnienia, pierwotnie słowo "wiedźma" oznaczało "ta która wie" na przykład co robić, gdy ktoś zachoruje. Potrafi doradzić w takiej czy innej sprawie. Negatywnego znaczenia nabrało dopiero później.

Zrobiłem jej kilka zdjęć. Za to poniższe dostałem nawet kiedyś jakąś nagrodę...



I wróciłem w to miejsce po dwóch latach. 
Sprawdzę co słychać u fotografowanej wierzby - myślę... 
Przedzieram się przez krzaczory, rozglądam... miejsce chyba to samo ale drzewa nie widać? Podchodzę bliżej - jest! Tylko... leży złamana, rozdarta w pół! A więc przyszedł  na nią czas. Niestety!


Kiedy podszedłem zupełnie blisko, dowiedziałem się co się stało. Mogła jeszcze stać, nawet i wiele lat ale...  ktoś rozpalił w środku wierzby ognisko! 
Wygląda na to, że w tym przypadku czas miał... postać człowieka.






 

30 października 2020

Gdzieś tam pomiędzy...


Coś się kończy, coś się zaczyna... magia początku i magia końca. Ujścia czy źródła rzek miały zawsze coś niezwykłego, coś co mnie wabiło, przyciągało. Byłem przy źródłach Wisły i przy jej ujściach, zjeździłem kilka lat temu Żuławy czyli deltę Wisły. Przeskakiwałem przez niewielkie strumyczki do niej wpadające i brodziłem przez małe rzeczki. 

Od lat chciałem sfotografować ujście Sanu do Wisły. Ale ciągle jakoś było nie po drodze. 

Aż w końcu trafiłem. W środku lata tego roku. Trzeba było tylko poprzedzierać się trochę przez jakieś chabazie i inne chaszczowiska, nakarmić setki komarów...  nie... nie setki, tysiące a może i dziesiątki tysięcy komarów.

I już. Byłem! Stałem na niewielkim cypelku. Po mojej prawej stronie płynął San, po lewej Wisła. A ja  gdzieś pomiędzy...




Zastanawiałem się czy udałoby się tak stanąć by być jedną nogą w Wiśle a drugą w Sanie ale... niestety nie. Stromy brzeg, pocięty jeszcze przez bobry i krzak wierzby na samym wierzchołku uniemożliwiały zejście. Doszedłem do połowy popatrzyłem pod nogi i... wróciłem. Wolałem nie ryzykować kąpieli. Zwłaszcza ze stosem sprzętu fotograficznego w rękach. 



Po jednej stronie wierzbowego krzaka Wisła...

... po drugiej San sobie płynie.

A nade mną... nie niebo gwieździste tylko komary. Czy mają coś wspólnego z prawem moralnym. Ciekawe co Immanuel by na to powiedział.?

Właśnie sprawdziłem... staruszek Immanuel miał urodziny tego samego dnia co ja... 



30 września 2020

Polowanie na kometę



Odkrycie z 27 marca 2020 roku przeszło bez echa. Kto by tam zajmował się jakimiś kometami, zauważonymi przez krążący na orbicie teleskop. Tym bardziej, że świat zajęty był epidemią koronawirusa. W Polsce drugi tydzień były zamknięte urzędy, szkoły, muzea czy restauracje. Życie zamarło. Po zazwyczaj pełnym ludzi Placu Zamkowym w Warszawie, przemykały najwyżej pojedyncze osoby.

Zresztą prorokowano, że kometa rozpadnie się gdy tylko zbliży się do słońca. Dopiero w lipcu wzbudziła sensację. Nie dość, że się nie rozpadła, to jeszcze stała się najjaśniejszą kometą od dwudziestu trzech lat - czyli od słynnej komety Halleya. Minęła Słońce w odległości zaledwie 43 milionów kilometrów. Dużo? W skali kosmicznej to bardzo niewiele, To nawet trochę bliżej, niż orbita Merkurego - najbliższej Słońcu planety. 





Nazwa kometa pochodzi z języka greckiego. Słowo κομήτης (komētēs) znaczyło - długowłosa! Z Grecji określenie trafiło do starożytnego Rzymu i łaciny... a potem dalej, rozlało się po całej Europie. Często nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele używanych przez nas słów, swoje prapoczątki ma właśnie w starożytnej grece.
Jako pierwszy użył tego słowa, można powiedzieć wymyślił to określenie... Arystoteles - nazwał tak właśnie gwiazdy z włosami.

A kiedy szukałem informacji i kometach, najbardziej zaskoczyło mnie to, że włosy komety, znaczy jej ogon nie jest z tyłu! Nie powstaje za nią! Jest efektem działania wiatru słonecznego i jest skierowany w stronę... przeciwną niż słońce! A sama kometa wtedy leci sobie jakby bokiem w stosunku do moich i powszechnych wyobrażeń.




Jeszcze niedawno, zaledwie 200 lat temu słowo kometa było w języku polskim rodzaju męskiego. Podobnie jak w łacinie. 

Dziś oczy i myśli wszystkich pociąga do siebie
Nowy gość dostrzeżony niedawno na niebie
Był  to kometa pierwszej wielkości i mocy
Zjawił się na zachodzie leciał ku północy

Tak pisał Adam Mickiewicz w... VIII księdze "Pana Tadeusza"

Chodziło o tak zwaną "Wielką Kometę z 1811 roku", odkrytą w marcu 1811 roku francuskiego astronoma amatora Honoré Flaugerguesa. Była widoczna na niebie aż przez 260 dni! Musiała zrobić na ówczesnych ludziach wielkie wrażenie. Obserwował ją również Pierre Bezuchow, bohater "Wojny i Pokoju" Lwa Tołstoja. W Rosji zresztą nazywana była "Kometą Napoleona". Jej pojawienie miało zwiastować "wszelakie okropności i koniec świata" i poprzedziło właśnie francuską inwazję 1812 roku. 

Wykorzystano ją również, dziś powiedzielibyśmy,  marketingowo. Wśród koneserów wina zapanowało przekonanie o wyjątkowo dobroczynnym wpływie komet na winorośl. Tym bardziej, że po kilku niezbyt korzystnych latach i owoce winorośli i wino wyjątkowo się w 1811 udały. Więc tak zwane "Comet Wine" - osiągało, ku uciesze właścicieli winnic, znacznie wyższe ceny. Nawet nakręcono na ten temat film. Romantyczna komedia z 1992 "Rok komety" opowiada o poszukiwaniach najcenniejszej butelki wina na Ziemi... Właśnie pochodzącej z 1811 roku. 

Na początku 1812 roku Wielka Kometa przestała być widoczna gołym okiem. Po raz ostatni widziano ją przez teleskop w sierpniu tego roku. Kiedyś wróci... Gdyby ktoś był jej ciekaw, to musi jednak trochę poczekać, mniej więcej 2890 lat.






W lipcu 2020 roku w Internecie zaczęły się pojawiać zdjęcia komety Neovise. W rożnych wariantach i układach. Nad miastem, obok drzewa, w zbliżeniu, w krajobrazie. Nawet gdzieś przemknęło mi zdjęcie młodej pary: trzymającej się za ręce i z kometą miedzy głowami! 
Sprawdziłem gdzie kometa powinna być widoczna, sprawdziłem gdzie można ja sfotografować nad Wisłą. Takie właśnie zdjęcie mi się wymarzyło. 
I co? I nic! Przez bite dwa tygodnie, dzień w dzień... chmury! Nawet jeśli nie na całym niebie, to właśnie w tym newralgicznym miejscu... tam gdzie powinna być widoczna kometa. Ba... potrafiło być tak , że przez cały dzień niebo było bezchmurne a wieczorem... już nie! 

Aż tu nagle, gdy prawię straciłem nadzieję, jest! Wyszedłem przed dom i niemal dokładnie na północy, w okolicy Wielkiego Wozu, zobaczyłem gwiazdę z włosami. Przez chwilę obserwowałem ją przez lornetkę. Wyglądała niesamowicie. Nie dziwię się, że komety robiły kiedyś tak wielkie wrażenie. 

A potem ruszyłem... Cóż to był za galop! Porzucona, niedojedzona kolacja, sprzęt wrzucany do samochodu po prostu w biegu. Jakaś pajda chleba i kawałek kiełbasy w ręku... nie wiadomo wszak ile czasu spędzę nad Wisłą. I jazda, najpierw szosą a ostatnich kilka kilometrów polnymi drogami. 

Dojechałem i wyskoczyłem z samochodu. Jakiś siedzący w krzakach wędkarz chyba się mnie przestraszył. Przede mną w ciemności lekko błyszczała Wisła. Spojrzałem na północ... i... 
Na całym niebie iskrzyły się tysiące gwiazd, powietrze było wyjątkowo przejrzyste a dokładnie tam gdzie powinna być kometa - mała chmurka! Nie zasłaniała nawet całego Wielkiego Wozu! Widziałem fragment jego dyszla, gwiazdy z drugiej strony... a w środku - nicość! 
Westchnąłem ciężko w intencji świętego Tadeusza - patrona spraw beznadziejnych. Ustawiłem kadr, tak by na zdjęciu była i woda i drzewa i miejsce gdzie powinna być kometa.

Czekam...
Czekam... 
Czekam...

O... widać dwie następne gwiazdy Wielkiego Wozu...  komety nadal nie. Wszędzie dookoła niebo krystalicznie czyste. Migotanie gwiazd wręcz przyprawia o zawrót głowy. 

Czekam...

I kiedy już trochę zmarzłem a w głowie zaczynała kiełkować myśl: rzuć to wszystko w cholerę i jedź do domu... chmurka gdzieś zniknęła. 
Tuż nad wyspą zobaczyłem gwiazdę z włosami!
Sprzęt poszedł w ruch. Zmieniałem miejsca i obiektywy.
Przestałem marznąć. 

Do domu wróciłem, kiedy niebo na wschodzie zaczęło lekko różowieć.

To była jedna z ostatnich okazji. Wkrótce kometa zaczęła być widoczna coraz słabiej i słabiej... wróci do nas kiedyś, jeśli nic złego jej nie spotka po drodze. Musimy poczekać 6800 lat!





Ach... i jeszcze mam na koniec gorący apel do rowerzystów. Kiedy wracałem do domu spotkałem na szosie w środku nocy trzy całkowicie nieoświetlone rowery. Nawet nie było tych małych światełek odblaskowych w pedałach. Ja wiem, że jest ryzyko - jest zabawa. Ale może znajdźcie sobie inny sposób na zabawę. Zagrajcie w rosyjską ruletkę, skaczcie z mostów do wody albo... nie wiem co jeszcze. Ale nie ukrywajcie się w ciemności przed jadącymi samochodami. To żadna przyjemność mieć was potem na sumieniu. 







25 lipca 2020

W zwierciadle niejasno...






Refleksy na wodzie? Coś w nich jest, co zawsze przyciągało mój wzrok i myśl, działało na wyobraźnię. Refleksy wywołujące refleksje...? Patrzyłem na odbicia wiekowych drzew, rozedrgane, lśniące w słońcu trzciny, wpatrywałem się w migoczące na falach drobiny światła... Rozmyślałem sam nie wiem o czym...



Góra 
chmury pękały czarne
coraz czarniejsze
jakby koni frygijskich groźne tabuny
aż grom
przeszył obraz nie dokończony jeszcze
....

Edward Stachura - Metamorfoza



Nawet płynąc sobie przez jezioro czy rzekę patrzyłem na migoczące tuż przed moimi oczami obrazy. Dziwne, tajemnicze, jakby gdzieś tam się skrywał inny świat...

Alicjo? Jesteś tam...?



















19 lipca 2020

Wisła - festiwal chmur i kolorów...




Pogoda ostatnio przynosi wiele niespodzianek. Burze, upały, przelotne deszczyki, ulewy i inne zjawiska pogodowe tworzą na niebie niesamowite spektakle. Czasami zupełnie niespodziewane. Ileż to razy wyglądałem przez okno, stwierdzałem, że nie zanosi się na nic ciekawego... a godzinę potem plułem sobie w brodę. Albo ruszałem w teren i kończyło się na spacerze wzdłuż brzegu. Tak... ostatnie tygodnie były bardzo pracowite. Ale też nie pamiętam bym kiedyś w tak krótkim czasie zrobił tak wiele różnorodnych zdjęć. Te tu pokazane, to zaledwie drobny wycinek.

Ale z drugiej strony opłaciłem to własną krwią. Dosłownie! Takiej ilości komarów nie widziałem od dawna. Przypomniały mi się praktyki terenowe w Białowieży. Robiliśmy wtedy zawody, kto ile komarów trafi na swoim kolanie za jednym uderzeniem ręki. Mój rekord wynosił dziewięć, rekord wszechpraktyk - jedenaście...



















11 lipca 2020

Zagadka na dzień dobry...


Dziś mała zagadka. No właśnie... co to jest? Nie musiałem nigdzie daleko chodzić. Temat do zdjęcia znalazlem na własnym podwórku...

Ktoś wie? Ktoś rozpoznaje?

Hę?

Ciekaw jestem pomysłów...




05 lipca 2020

Koników polskich rozmowy...





Pewnego dnia na pewnej łące...


Hej... wstawaj... fajne jedzenie znalazłem!
Zobacz... listeczki z gruszeczki na miedzy. Może tej, o którą Rzędzian z sąsiadem się procesował...
Chrrr... chrrr... cicho tam! Ten to tylko o jedzeniu...
No wstawaj, wstawaj...  rusz ten koński zadek...

Listeczki z gruszeczki czekają... zobacz jakie fajne i jakie smaczne... 


Co za koń normalnie, osioł a nie koń; spać nie da. A wypchaj się sianem ty... Rzędzian już proces wygrał, zaraz ci popędzi kota...  znaczy konia.