Dzwoniec odwiedził mnie raz. Jeden jedyny. I był twardzielem. Usiadł na drucie od elektrycznego pastucha grodzącego pobliską łąkę. Nawet nie próbował niczego skosztować. Siedział tylko i patrzył się na wszystko z wyższością i pogardą widoczną w paciorkowatych oczkach. Zaprezentował swój znacznie potężniejszy niż u trznadli dziób. Po minucie machnął skrzydłami i tyle go widziano. Z plebsem jadać nie będzie...
Nieobecność dzwońców tej zimy nieco mnie zdziwiła. Zawsze kręciło się ich trochę. Wiosną para czy dwie gnieździła się w okolicy. Ale cóż. Matka Natura bywa nieprzewidywalna.
Mój karmik tej zimy odwiedziły dwa dzwońce.W innych dniach i różne osobniki.W przeciwieństwie do poprzedniej zimy do darmowego jedzenia było chętne stadko liczące około 30 dzwońcaków. Pozdrowienia Mariusz z Bydgoszczy.
OdpowiedzUsuńDwa dzwońce jednej zimy !!! Rozpusta po prostu :) Mam nadzieję, że nie jest to jakaś trwała tendencja spadkowa. Pozdrowienia spod Maciejowic.
OdpowiedzUsuńNo to u mnie była prawdziwa rozpusta - w zimie do karmnika zlatywało stadko liczące 10-15 szt. A jakie agresywne były - goniły sikorki byle samemu się do ziaren słonecznika dopchać.
OdpowiedzUsuńto u mnie tę funkcję spełniały kowaliki :)
OdpowiedzUsuń