Pojechaliśmy nad Wisłę. W miejsce gdzie nie było nas dwa czy trzy lata. Jesienny wieczór szykował się ciepły i pogodny.
Pierwsza niespodzianka spotkała nas gdy doszliśmy do brzegu. Brzegu nie było! To znaczy jakby był ale tam, gdzie kilka lat temu płynęła woda, dziś rozciągała się wielka łacha. Jedynie łagodna już skarpa i stare wierzbowe zarośla pokazywały, gdzie kiedyś kończył się ląd i zaczynała woda.
Piasek tej łachy ciągnął się i ciągnął. Wyciągam lornetkę, wygląda że uda się dojść do dawnych wysp... odległych od dawnego brzegu chyba z kilometr.
Ruszamy więc i brniemy w sypkim piasku. Nogi zapadają się niemal po kostki. Miałem wrażenie, że idziemy i idziemy a drogi przed nami nie ubywa.
Część łachy porosła już wierzbowo-topolowymi zaroślami. Za kilka lat powstanie tu gęsty gaj. Nawet przejść będzie trudno.
Dochodzimy do starych wysp. Sądząc z wielkości rosnących tu drzew, mają przynajmniej kilkadziesiąt lat. Po trawie idzie się lepiej ale wody nadal nie widać. Dopiero po kolejnych kilkuset metrach natrafiamy na skarpę i wodę. Płoszymy kilka czapli, czatujących tu na ryby. Nie widziały nas do ostatniej chwili. Wisła jest ze trzy metry niżej! Jakże niski jest poziom wody w tym roku!
Obok na trawie są ślady po ognisku. Pewnie jacyś żeglarze tu nocowali. Bo raczej nikomu nie chciałoby się iść dwóch kilometrów od najbliższej wioski.
Rozglądam się i szukam jakiegoś tematu do zdjęć. Dookoła rozpościera się wszędobylska żółtość. Część liści leży już na ziemi, część trzyma się gałęzi ostatkiem sił. Czasem rozlega się delikatny szelest, jakby cichutkie pyk, pyk, pyk, pyk... To spadające liście uderzają o gałęzie.
Krzyś, mniejszy i zwinniejszy, zeskakuje szybko na dół skarpy. Nie widać go z góry w ogóle.
I nagle słyszę krzyk:
- Tatoooo, taaatooo... znalazłem ściany Ereboru!
Wychylam się nad skarpę. Młody stoi pode mną i się śmieje.
- Musisz zejść na dół. Tam chyba jest najłatwiej - macha ręką i pokazuje w bok.
Gramolę się w dół, po chwili jestem. Skarpa jest wyższa ode mnie.
Faktycznie! Ściany Ereboru! I do tego pięknie oświetlone wieczornym słońcem. Z góry nie było tego widać. Tak, nadwiślańskie skarpy potrafią być magiczne.
Ale Erebor, tu? Nad Wisłą? I to jeszcze taki mały? To był wielki pałac! Z drugiej strony nasze rodzime krasnoludki też jakby były trochę mniejsze.
Słynny uczony Koszałek-Opałek potrafił przysiąść sobie na szyszce a Podziomek podróżował na bocianie i kocie. Więc i Erebor powinien być odpowiednio dopasowany do rozmiarów naszej krasnoludkowej rzeczywistości.
Sfotografowałem skarpę i ściany Ereboru. Fotografowaliśmy ją zresztą razem z Krzysiem. Póki słońca starczyło, aż do zmierzchu.
Teraz ruszam wzdłuż Wisły, szukać Doliny Rivendell. Jeśli więcej się nie pojawię to znaczy, że znalazłem...
Krzyś fotografował ściany Ereboru razem ze mną. Oto i jego opowieść:
Erebor
Zapraszam